fbpx

„Historia pewnego kota” – recenzja

Nieczęsto zdarza się, żeby jakaś książka przykuła moją uwagę ze względu na okładkę – i to jeszcze w pasażu centrum handlowego, przez który dosłownie przebiegałam załatwiając długą listę spraw. Jednak niezwykły, przenikliwy wzrok syjamskiego kota, który skrzyżował się z moim, spowodował, że dosłownie wmurowało mnie w ziemię. Kilka minut później wychodziłam z książką w ręce i choć wiedziałam, że to zakup ryzykowny jeśli chodzi o treść, to jednak estetycznie był to strzał w dziesiątkę!

Autorką tej liczącej niespełna 160 stron publikacji jest Laura Agusti – hiszpanka, która ukończyła studia na wydziale Sztuk Plastycznych na Uniwersytecie w  Altei. Prócz tego jest też dekoratorką wnętrz, ale w pierwszej kolejności ilustratorką. I to właśnie jej talentowi rysowniczemu ta książka zawdzięcza swój klimat. Jej  wnętrze dosłownie roi się od przepięknych szkiców pokazujących nie tylko same koty, ale też inne zwierzęta, elementy otoczenia czy pejzaże. Widać w tych rynkach nie tylko olbrzymi talent, ale też konsekwencję i spójność w stosowanej formie wyrazu artystycznego. Do tego całość wydana jest w twardej oprawie, na grubym, chciałoby się rzec „mięsistym” papierze. Wszystko to powoduje, że „Historia pewnego kota” staje się  małym dziełem sztuki użytkowej!

Treść książki to przede wszystkim wspomnienia autorki dotyczące jej życia ze zwierzętami: począwszy od dzieciństwa, przez okres młodości aż po wiek dojrzały, w którym stała się opiekunką wyjątkowego kota w typie syjama o imieniu Hej. Celowo piszę o „typie” zamiast o „rasie”, ponieważ był to kot nie posiadający dokumentów potwierdzających jego pochodzenie, urodzony w efekcie kompletnie przypadkowego zajścia w ciążę kotki, która mieszkała u ciotki autorki. Adopcja Heja miała być, jak określiła to sama pisarka, „spłatą długu moralnego” wobec jego matki, którą kobieta nie zaopiekowała się wcześniej. Czy kotce z tego powodu zrobiło się lepiej? Wątpię. Ale najwidoczniej Pani w ten sposób oczyściła swoje sumienie, a jedno z wielu generalnie niechcianych i nieplanowanych kociąt znalazło dom. I oczywiście z tego ostatniego można się cieszyć, niemniej w mojej głowie cały czas irytująco brzęczy stwierdzenie: „a wystarczyło zawczasu wykastrować”… ale to ja ;).

Sama historia ich wspólnego życia jest pełna wzlotów i upadków i czyta się ją dość przyjemnie, choć widać jak mało w tej opiece było tego co dziś nazywamy byciem „świadomym opiekunem kota”. Mowa tu chociażby o beztroskim wypuszczania Heja na nocne eskapady, podczas których mordował okoliczne mniejsze zwierzęta, dając upust swoim potrzebom łowieckim… Jest też na szczęście, dla równowagi, sporo bardzo sympatycznych momentów, w których Agusti opisuje wyjątkową więź, jaką wytworzyła ze swoim kotem. I muszę przyznać, że czytając te fragmenty, robiło mi się cieplej na serduchu, bo choć w książce mowa była o Heju, to przed moimi oczami od razu stawał Stefan 😉

Na szczególną uwagę zasługuje w mojej ocenie obszerny fragment, w którym autorka dzieli się swoimi doświadczeniami z okresu żałoby po śmierci swojego kociego przyjaciela (Hej w wieku 17 lat został poddany eutanazji w wyniku zaawansowanego stadium Przewlekłej Choroby Nerek). I choć akurat ja nie mam potrzeby czerpania w tym względzie z doświadczeń innych osób, to mam wrażenie, że dla niektórych ten fragment może okazać się pomocny, bo w pewnym sensie legitymizuje okres żałoby i smutek wynikający z poczucia straty przyjaciela.

Prócz historii samego Heja, która zajmuje ok. 1/3 książki, można przeczytać również trochę ciekawostek o tym jak koty były postrzegane w różnych czasach i kulturach, jak przedstawiano je w sztuce różnych okresów oraz jak traktowano zwierzęta w Hiszpanii za czasów młodości autorki a jak zmieniło się to w czasach współczesnych. To dość interesująca lektura, choć dla mnie momentami bardzo bolesna (zwłaszcza, gdy mówimy o przedmiotowym traktowaniu żywych istot).

To, co przeszkadza mi w tej książce to całkowicie pobłażliwe podejście do niekontrolowanego rozrodu psów i kotów. Nie ma w niej cienia refleksji nad szkodliwością tego zjawiska a to, że kotki czy suki zachodzą w nieplanowane i niekontrolowane ciąże, jest traktowane jak coś najzupełniej naturalnego. W dzisiejszych czasach i z aktualnym stanem wiedzy na temat problemu ilości bezpańskich zwierząt domowych jest to do pewnego stopnia szokujące, przynajmniej dla mnie. Zamiast wykorzystać każdą możliwą drogę do edukowania ludzi na temat kastracji i jej korzyści tu mamy podejście sugerujące postawę typu: „no cóż, widocznie tak miało być”. Smutne to zdecydowanie i psuje odbiór całości…

Niestety jednak najgorsze dopiero przed nami. O ile bowiem każdy ma prawo pisać o swoich przeżyciach, czy relacjach, jakie stworzył ze zwierzakiem, o tyle udzielanie rad w momencie gdy nie ma się do tego ani wiedzy ani kompetencji powinno być karane, i to dotkliwie. A właśnie z takim przypadkiem mamy do czynienia w tej publikacji. Co jakiś czas, pomiędzy poszczególnymi wątkami historii, pojawiają się bowiem porady dla potencjalnych kocich opiekunów, które mają wprowadzać czytelnika w tajniki kocich zachowań i potrzeb. I o ile część z nich jest akceptowalna (bo trudno, żeby wszystkie były złe) to część dosłownie woła o pomstę do nieba. Tym sposobem z książki możemy dowiedzieć się, że:

  • Kocięta, które ukończyły 45-60 dni (ok. 6-8 tygodni), mogą być oddzielone od matki i grupy rodzinnej (od dawna wiadomo, że jest to wierutna bzdura prowadząca do zaburzeń przebiegu procesu pierwotnej socjalizacji, co będzie w konsekwencji rzutować negatywnie na całe życie kota w przyszłości; obecnie zalecany przez badaczy wiek odłączania kociaka od jego rodziny wynosi 14!!! tygodni) – s. 66,
  • Aby kociaki nie niszczyły mebli należy zapewnić im zabawki (o drapakach nie ma ani słowa) – s. 67,
  • Do rozdzielania kotów, które pobiją się (sic!) podczas socjalizacji należy zastosować pryskanie wodą (nawet nie wiem jak to skomentować…) – s. 75,
  •  W dziale „Korzyści z posiadania kotów w domu” dowiadujemy się, że koty to spokojne i ciche zwierzęta (jako generalny opis dla gatunku śmiem wątpić – poszczególne osobniki owszem, ale na pewno nie koty jako takie!) oraz że efekty felinoterapii nie są potwierdzone naukowo (rozumiem więc, że nie tylko współczesne badania potwierdzające pozytywny wpływ kontaktu z kotem na ludzkie ciało i psychikę, ale przede wszystkim cały naukowy dorobek Niese de Silveiry, która była pionierką felinoterapii w leczeniu pacjentów z zaburzeniami psychicznymi, można wrzucić do kosza?) – s. 77,
  • Fragment opisany jako „Język kotów”, gdzie obrazom kocich pyszczków przypisywane są konkretne stany emocjonalne powoduje, że można się co najwyżej załamać (na 6 przykładów prawidłowo są opisane raptem 3) – s. 88-89,
  • Z części o opiece nad kotami starszymi dowiadujemy się, że zwierzęta w tym wieku piją mniej wody, podczas gdy polidypsja jest jednym z niepokojących i bardzo ważnych objawów wielu chorób zwierząt starszych! I na ten jakże ważny diagnostycznie aspekty, kompletnie nie położono nacisku, wręcz informując czytelnika o zachowaniu dokładnie przeciwnym – s. 119.

Podsumowując: czy to jest zła książka? Chyba nie. Czy jest dobra? Też nie. Byłaby dobra, gdyby skupiła się wokół opowiedzenia kocio-ludzkiej historii i nie pretendowała do roli pseudo-poradnika szerzącego herezje. Ale z pewnością jedno muszę jej oddać: jest absolutnie przepiękna. I właśnie jako element, który będzie karmił Waszą potrzebę obcowania z pięknem, mogę ją Wam polecić. Miłego oglądania!

tech. wet. Małgorzata Biegańska-Hendryk