Choć w naszych domach nie brakuje pięknych i wspaniałych dachowców, to coraz większą popularnością cieszą się także koty rasowe. Pomimo, iż ja w swojej kociej rodzinie nie mam takich zwierząt, to w pełni rozumiem chęć posiadania pod dachem takiego kota (tak, ja też mam swoją wymarzoną rasę, ale o tym kiedy indziej). I choć w moim przypadku pewnie szukałabym rasowca „z odzysku”, to również rozumiem, że ktoś chce sobie kota legalnie kupić w dobrej hodowli. Jednak gdy przychodzi ten moment okazuje się, że nie jest łatwo… Dlatego zdecydowałam się na ten tekst – napisany we współpracy z Karoliną Józefowicz, pasjonatką Maine Coonów, na co dzień administrującą na grupie „Maine Coon miłośnicy rasy”, na której pomaga się nieświadomym często przyszłym opiekunom w wyborze odpowiedniego kota i właściwego miejsca jego pochodzenia.
Chcę rasowego kota
Sprawa wydaje się prosta – rasowy kot powinien pochodzić z hodowli (bo nie ukrywajmy, że sytuacje, w których ktoś nabierze się na „rasowego kotka” z kartonu na targu to już raczej rzadkość i, jednocześnie, proceder nielegalny – odsyłam do Ustawy o ochronie zwierząt). Dlatego, szukając zwierzęcia dla siebie, zaczynamy zazwyczaj od hodowli właśnie.
Mamy przy tym przekonanie, że kot z hodowli będzie poprawnie zsocjalizowany, „wychowany”, zdrowy – bo przecież hodowca o swoich podopiecznych dba, więc taki maluch powinien być w doskonałym stanie i kondycji. Kiedy przechodzimy do realizacji naszego marzenia w większości pierwsze co robimy to kierujemy się na portale internetowe z ogłoszeniami. Czy słusznie – nie do końca.
Nasze pierwsze kroki powinniśmy bowiem kierować do stron dedykowanych rasom i zapoznać się z ich potrzebami (np. koty długowłose trzeba regularnie czesać a nawet kąpać, rasy z krótkim pyskiem wymagają pielęgnacji okolic oczu, koty bezwłose wcale nie są „bezobsługowe” jeśli chodzi o dbałość o ich skórę itp.). Następnie należy dowiedzieć się jakie badania powinien mieć wykonane kot danej rasy lub jego rodzice: np. dla rasy Maine Coon są to badania w kierunku HCM czyli kardiomopatii przerostowej, która u tych kotów jest chorobą dziedziczną. Hodowca powinien wykonywać kotom hodowlanym gen testy i kontrole echo serca (co rok, półtora). Dopuszczone do rozrodu mogą być koty N/HCM (coraz rzadziej się takie zdarzają), ale powinny być parowane z negatywnymi, czyli N/N. Ideałem są parowania kotów N/N z N/N, przy czym każdy kot tak jak wyżej wspomniałam, powinien mieć wykonywane echo serca. U persów taką chorobą jest wielotorbielowatość nerek, która także dotyczy sporej grupy osobników i koty chorujące na tę przypadłość nie mogą brać udziału w rozrodzie. Dlatego, wybierając rasę, należy też poczytać o powiązanych z nią chorobach – by potem nic nas nie zaskoczyło.
Gdy już zbierzemy te informacje możemy przystąpić do poszukiwania naszego wymarzonego kota. Priorytetem na tym etapie faktycznie powinien być wybór hodowli. Dla większości osób jest to coś zupełnie niezrozumiałego: przydomek, związek w którym jest zrzeszona hodowla, przynależność do organizacji. Widzimy, czytamy i absolutnie nic nie rozumiemy. Przejdźmy zatem do ustalenia co jest czym.
Dane i obwarowania dotyczące hodowli
W pierwszej kolejności należy zapoznać się z terminologią:
- przydomek hodowlany – jest to nazwa hodowli,
- związek w którym zrzeszona jest dana hodowla – to organizacja działająca lokalnie, zrzeszająca hodowle z danego obszaru; ma na celu ocenę hodowli, zbieranie informację o wystawach itp.,
- przynależność do organizacji – to najwyższa forma nadzoru nad hodowlami, instytucja dająca związkom patronat oraz możliwość wydawania rodowodów ze swoim logiem.
A więc dla przykładu: hodowla kotów brytyjskich krótkowłosych XXXXXXX*PL (przydomek hodowlany) jest zrzeszona w Poznańskiem Klubie Hodowców Kotów Rasowych Felis Posnania (związek), a ten z kolei przynależy do organu nadrzędnego, jakim jest Felis Polonia (organizacja).
Podczas poszukiwań kota bierzemy pod uwagę WYŁĄCZNIE hodowle działające pod patronatem WCC (World Cat Congres). Federacje podlegające pod WCC to FIFe, TICA, WCF i CFA – wyłącznie hodowle wydające rodowody z tymi emblematami powinniśmy rozpatrywać jako miejsca, w których możemy kupić nasze zwierzę. Dlaczego? Ponieważ organizacje wymienione powyżej mają ściśle określony regulamin z wytycznymi co do standardu (wyglądu) kota danej rasy, obowiązku badań, określają też minimalny wiek kociąt do wydania, ilość miotów w danym okresie przypadających na jedną kotkę – wszystko jest tu wylistowane i jasne. Ponadto nadrzędnym celem hodowców zrzeszonych w tych federacjach jest dobrostan zwierząt (i ras).
Niestety podczas poszukiwań wielokrotnie możemy natknąć się na hodowle zrzeszone w innych formach prawnych. Jedną z nich jest Stowarzyszenie Właścicieli Kotów i Psów Rasowych (SWKiPR) – organizacja powstała w wyniku niedoskonałości wprowadzonej w 2012 roku nowelizacji Ustawy o Ochronie Zwierząt, której zapisy uregulowały legalność hodowli poprzez ich rejestrację, nie podały jednak spisu instytucji, w których taka rejestracja powinna nastąpić (Art. 10a pkt 6). To doprowadziło do procederu zakładania stowarzyszeń i klubów alternatywnych wobec organizacji zrzeszonych w WCC, co jest w pełni legalne, jednak odbiega od standardów przez WCC wymaganych.
Fakt przynależności do polskiego stowarzyszenia czy klubu umożliwia zarejestrowanie przydomka i możliwość powadzenia hodowli, ale niestety organizacje te w większości nie posiadają ścisłych wytycznych dotyczących wykonywania badań czy utrzymywania standardu rasy. W regulaminie widnieje zapis o niewydawaniu kociąt przed ukończeniem 8 tygodni (czyli przed ukończeniem procesu pierwotnej socjalizacji) – i w tym wieku zwykle są one faktycznie wydawane. To niestety w praktyce oznacza, że nasz wymarzony kot w przyszłości nie będzie poprawnie przygotowany do samodzielnego życia, skoro w najważniejszych, odpowiadających za to tygodniach zostaje oddzielony od rodzeństwa i matki. Oczywiście część zwierząt jakoś może to nadrobić w mniejszym lub większym stopniu. Ale części się nie uda – i co wtedy?
Kolejnym problemem „stowarzyszeniowych” hodowli jest zazwyczaj brak obowiązku wykonywania badań rodzicom oraz kociętom. Przez to kocięta z urodzonych tam miotów mogą mieć wady genetyczne, bo rodzice nie zostali pod tym kątem sprawdzeni i przekazują problemy zdrowotne potomstwu.
Często słyszy się też: „kupiłam kota rasy X, ale po ukończeniu pewnego wieku nie przypomina on rasy, o której marzyłam”. No niestety – jeśli nie ma ściśle określonego wzorca, to kot może być jedynie podobny do danej rasy, lub też może praktycznie wcale jej nie przypominać…
Jako przyszli właściciele sami musimy zdecydować czy chcemy kota w typie rasy i postanowimy wspierać organizację, która ponadto bardzo często nie bierze pod uwagę podstawowych potrzeb kota takich jak spędzenie z matką okresu pierwszych 12 tygodni życia, czy też wolimy pupila z hodowli, która działa na rzecz zachowania dobrostanu zwierzęcia uznając go za cel nadrzędny.
Gdy już odpowiemy sobie na powyższe pytanie (oby każdy zdecydował się na opcję nr 2) zaczynamy poszukiwania hodowli oferującej kocięta. Jeśli już na tym etapie zaobserwujemy jakiekolwiek nieprawidłowości, to mamy obowiązek zgłaszać je do konkretnych organizacji, którym podlega dana hodowla. W związku z tym warto przeczytać regulamin każdej z nich, żeby mieć świadomość jakich informacji możemy wymagać od hodowcy. Nie działajmy pod presją, poświęćmy więcej czasu na poszukiwania, weryfikujmy opinie, popytajmy osoby posiadające koty z danej hodowli o to jaki jest stosunek hodowcy do kupującego, jak układa się współpraca także po zawarciu transakcji sprzedażowej, w jakim stanie wydano kota do nowego domu itd. Im więcej informacji tym lepiej.
Wybór konkretnego zwierzaka
Następnie wytypujmy 3-4 hodowle które nas interesują i wybierzmy się do nich w odwiedziny. Zwracajmy uwagę na warunki w jakich żyją zwierzęta, czy przyniesiono nam same kocięta, czy też mamy możliwość obejrzenia większej ilości kotów. Poprośmy o pokazanie rodziców (lub samej matki, jeśli krycie odbywało się w ramach zewnętrznej umowy), oceńmy kondycję zwierząt. Zwróćmy też uwagę na nastawienie hodowcy – pamiętajmy że w późniejszym czasie to właśnie on powinien służyć nam radą i wsparciem, a nie prezentować podejście typu: „sprzedałem – nie mój problem”. Poprośmy o pokazanie badań wymaganych dla danej rasy, wykonanych szczepień i innej dokumentacji medycznej jeśli taka jest (badania krwi, testy na obecność chorób wirusowych). Pytajmy, pytajmy i jeszcze raz pytajmy.
Tu chciałybyśmy wykonać ukłon w stronę hodowców: to że my jesteśmy kupującym to nie oznacza, że wybieramy towar na sklepowej półce. Podczas pierwszego kontaktu opowiedzmy jakie warunki oferujemy zwierzęciu, dlaczego decydujemy się na daną rasę, czy mamy jakieś doświadczenie w opiece nad kotami – przekonajmy osobę, która dopilnowała tego, że maluchy przyszły na świat, że jesteśmy dla nich dobrymi opiekunami. Nie pytajmy z góry o cenę, powiedzmy coś o sobie, pamiętajmy że wielu hodowców jest bardzo związanych ze swoimi zwierzętami i chcą wiedzieć w jakie ręce powierzają swoich podopiecznych. Jeśli natomiast hodowca odmawia możliwości odwiedzin u siebie lub próbuje umówić się z nami wyłącznie na wystawie – powinna się nam poważnie zapalić w głowie czerwona lampka ostrzegawcza. Jednocześnie przypominamy, że zgodnie z obowiązującym prawem, sprzedaży kota można dokonać jedynie na miejscu w hodowli – reguluje to Art. 10a pkt 1 ppkt 3 Ustawy o ochronie zwierząt.
Niestety, choć hodowla zwierząt to niezwykle odpowiedzialna dziedzina, w naszym kraju nie ma żadnych wymogów dla osób, które chcą się nią zajmować. Nie jest wymagane wykształcenie weterynaryjne, zootechniczne, żywieniowe ani behawioralne. Udział w kursach czy szkoleniach dotyczących samego rozrodu czy zachowania kotów jest całkowicie dobrowolny. Oczywiście ktoś, dla kogo hodowla jest pasją motywowaną miłością do rasy, będzie rozwijać swoje kompetencje i poszerzać wiedzę, bo popycha go do tego troska o własne zwierzęta. Jednak ktoś, kto w hodowli dopatruje się źródła łatwego zarobku, raczej nie poświęci temu czasu ani zachodu. Dlatego, poza dokumentami poświadczającymi pochodzenie i stan kota, warto także podpytać o kierunkowe wykształcenie hodowcy – taka informacja również może nam sporo podpowiedzieć.
Rodowód czarno na białym
Podczas wizyty w hodowli powinniśmy poprosić o okazanie rodowodu. Już wiemy jakiego loga mamy poszukiwać. Posłużę się tu regulaminem FIFe (Regulamin Hodowli i Rejestracji Kotów FIFe – wydany 01.01.2017) , bo to najpopularniejszy organ sygnujący rodowody w Polsce. Informacji o tym co rodowód przynależny do wydawanego kota powinien zawierać dostarcza nam poniższy screen:
Jak widzimy, rodowód jest bardzo rozbudowany i zawiera całą gamę informacji widoczną dla nas jako przyszłych właścicieli. Niestety nie wszyscy są chętni do tego, by wydawać rodowód od razu. Popularną praktyką i jednocześnie łamaniem prawa jest zapis w umowie o wydaniu rodowodu po kastracji kota. Takiej hodowli powinniśmy grzecznie podziękować i udać się do innej. Dosyłanie rodowodu pocztą to także kiepskie rozwiązanie – nadstatystycznie często okazuje się bowiem, że ów rodowód jakoś nigdy do właściciela nie dociera… Z kotem ZAWSZE powinniśmy otrzymać rodowód wraz z małą wyprawką na pierwsze dni w nowym domu.
Często powtarzanym mitem jest też niewydawanie rodowodów dla kociaków „ostatnich z miotu” – jeśli ktoś proponuje nam sprzedaż kociaka bez dokumentów „bo był najmniejszy i ostatni z miotu, więc rodowodu nie dostał”, to oznacza, że próbuje nas naciągnąć. Hodowca zgłasza do FIFe cały miot i wszystkie kocięta, które przychodzą na świat, otrzymują w związku z tym stosowne dokumenty. Jeśli ktoś sprzedaje kotki „bez rodowodu”, to najprawdopodobniej oznacza, że miot nie został prawidłowo zgłoszony. Nie jest również prawdą jakoby koty z rodowodem miały być znacząco droższe od tych bez – koszt wystawienia dokumentu FPL (Polskiej Federacji Felinologicznej „Felis Polonia”) wynosi obecnie 40 zł (dane na 01.2019), co przy cenie kociaka wynoszącej często kilka tysięcy złotych jest kwotą niezauważalną.
Po drugiej stronie mamy rodowody stowarzyszeń, które nie dostarczają nam praktycznie żadnych informacji, ponieważ regulamin tego nie wymaga (przykładowy regulamin dostępny tutaj). Poniżej widnieje wniosek, który wypełnia hodowca, gdy chce wyrobić taki dokument (koszt w tym przypadku wynosi 30 zł – dane na 01.2019). Druk ten nie przewiduje nawet odpowiedniego pola do wpisania rodziców, zatem w docelowym dokumencie nie mamy absolutnie żadnych informacji o przodkach kupowanego kota, a to przecież bardzo istotna informacja.
Jeśli po tym akapicie nadal ktoś ma wątpliwości jak powinien wyglądać prawidłowy rodowód najlepiej obejrzeć sobie kilka takich dokumentów w hodowli, a potem porównać je z dokumentami stowarzyszeniowymi – różnica będzie widoczna nawet dla laika.
Behawioralne konsekwencje nieodpowiedzialnej hodowli
Pół biedy, jeśli kot, którego kupujemy, po wyrośnięciu nie jest podobny do zwierzaka, jakiego wymarzyliśmy sobie przeglądając atlasy ras. Oczywiście może to być dla kogoś ogromne rozczarowanie, ale z tym można żyć. O wiele gorzej jest wtedy, gdy nasz wyczekany i wymarzony zwierzak, za którego nie rzadko zapłaciliśmy niemałe pieniądze, kompletnie nie nadaje się do życia z nami. Jest kilka powodów, dla których może tak być.
Pierwszym jest potencjalny chów wsobny. Tam, gdzie nie ma dobrych warunków hodowli może dochodzić do niekontrolowanego krycia, a uwierzcie, że dla kotów potrzeba przedłużania gatunku jest ważniejsza niż konwenanse. Zwierzęta z chowu wsobnego mogą być obciążone nie tylko poważnymi wadami zdrowotnymi, ale także wykazywać różnego rodzaju zaburzenia psychiczne, które odbijają się później na ich zwykłym codziennym funkcjonowaniu.
O zaburzeniach z okresu pierwotnej socjalizacji kilka słów było już wcześniej, jednak ważne jest to, że problemy z tym związane to nie tylko zbyt wczesne oddzielenie od matki. Behawioryzm opisuje równolegle problemy wynikające ze zbyt ubogiego środowiska, w którym dorastały maluchy – i mam tu na myśli ubóstwo zarówno pod względem przestrzennym i zasobowym, jak i społeczno-emocjonalnym. Uwierzcie, że zdarzają się koty z hodowli, które panicznie boją się człowieka. Dlaczego? Bo nie zostały z nim prawidłowo zsocjalizowane. Tak może się stać albo w hodowli bardzo dużej, gdzie jedna osoba nie jest w stanie odpowiednio dużo uwagi poświęcić każdemu zwierzęciu, albo też w sytuacji gdy zwierzęta są pozostawione same sobie bo niestety i tak bywa. Kto będzie w przyszłości ponosił konsekwencje takiego faktu (poza kotem, oczywiście)? Opiekun.
Bardzo uważnie należy przyglądać się kotom, które odkupuje się z hodowli w wieku starszym – są to często zwierzaki albo wycofywane z rozrodu, albo takie, które w pierwszym rzucie się nie sprzedały, albo też takie, które potencjalnie miały być wykorzystywane do dalszego rozwijania rasy, lecz z jakichś przyczyn do tego nie doszło (np. zwierzak zachorował). Zdarza się, że takie osobniki są przez inne hodowlane koty zastraszane, wykluczane z grupy i poddawane ogromnej presji psychicznej. Dlatego często koty pohodowlane wymagają wiele pracy i cierpliwości, by w nowym domu przywrócić im radość życia.
Na hodowli się nie zarabia
Niestety dla wielu osób słowa „hodowla kotów” brzmi prawie identycznie jak „łatwe źródło zarobku” i to na dodatek jakie fajne: kto nie chciałby się zajmować gromada puszystych kocich maluchów i ich uroczą mamą. Tymczasem hodowla to nie ciasteczka z miodem. To wielka praca, ogromna odpowiedzialność, stres w sytuacji gdy cokolwiek dzieje się źle, pewne ryzyko przy każdym naturalnym kryciu (koty mogą się pogryźć i poranić), ryzyko podczas ciąży (może dojść do powikłań, kotka może poronić lub zresorbować płody itp.), wielkie emocje przy porodzie a potem opieka 24/7 nad mamą i jej maluchami. Po tym okresie nieprzespanych nocy przychodzi czas na pracę socjalizacyjną, która jest zajęciem na pełen etat – maluchy trzeba przecież nauczyć kontaktów z człowiekiem, a jednocześnie kontrolować ich wagę i przyrosty masy, prowadzić potrzebne procedury weterynaryjne, dbać o czystość wokół, wybawiać, przytulać, uczyć świata. A czasu nie ma wiele – okno socjalizacyjne jest nieubłagane i daje nam możliwości pracy jedynie do 12 tygodnia życia, przy czym okres między 6 a 10 tygodniem jest kluczowy. Do tego dochodzi dobra dieta dla całej rodziny, na której też przecież nie wolno oszczędzać. Gdy na koniec podliczy się obie strony bilansu okazuje się niejednokrotnie, że na miocie nie tylko się nie zarobiło, ale wręcz dołożyło się do niego niemała kwotę. Takie są realia i prawdziwi pasjonaci rasy w pełni się z nimi liczą. Jednak jeżeli ktoś na rasie chce zarabiać, robiąc sobie z kotów łatwe źródło utrzymania, to niestety często zaczynają się najpierw oszczędności, a potem nadużycia…
Decyzja na lata – podejmij ją mądrze
Zakup kota to trudna i odpowiedzialna decyzja. Podejmując ją należy zachować spokój i odpowiedzialnie podejść do tematu. Nie kieruj się wyłącznie sercem, bo zabiło mocniej do małego kotka na zdjęciu i „rodowód nie jest mi potrzebny” – to bardzo zła droga. Rodowód odpowiedniej organizacji gwarantuje zakup kota rasowego, a nie jedynie podobnego do rasy oraz powinien być wyznacznikiem pewnych standardów wymaganych przy hodowaniu kotów. Jeżeli nabędziemy kota z hodowli nie podlegającej WCC nie możemy mieć roszczeń w razie zakupu chorego kociaka, o ile nie zapisano w umowie paragrafu o wydaniu zdrowego zwierzęcia. Jeśli kot będzie miał wady genetyczne również nie ma instytucji do której możemy to zgłosić. Pisząc ten tekst mamy nadzieję, że coraz więcej osób zacznie przywiązywać wagę do wyboru odpowiedniej hodowli i z czasem organizacje pod patronatem innym niż WCC nie będą miały rynku zbytu, co poprawi jakość życia kotów oraz pozytywnie wpłynie na standard hodowanych ras. Tego kotom i sobie życzymy.
mgr inż. Karolina Józefowicz
tech. wet. Małgorzata Biegańska-Hendryk
Bardzo dobry wpis, można się z niego wiele nauczyć i powinien go przeczytać każdy, kto planuje zakup kota w hodowli lub założenie własnej hodowli. Pozdrawiam 🙂
Gosiu, piszesz, że „O zaburzeniach z okresu pierwotnej socjalizacji kilka słów było już wcześniej” – czy mogę prosić linki?
Bardzo jestem ich ciekawa, ponieważ sama adoptowałam maine coona 5 miesięcy temu. Hodowla wydawała się nienaganna – Pani ją prowadząca (samotna) zupełnie poświęciła kotom swoje życie, tylko z tego żyła, a koty traktowała jak swoje dzieci, z ogromną czułością, jak się wydawało.
Dom miała dość duży, z kilkoma pokojami, gdzie w jednym z nich były dorosłe koty, w drugim młode i w kolejnym pokoju też młode. Samych kotek dorosłych, do rozrodu, miała 11 + 4 samce. Do tego dwa pokoje z kociakami (wtedy w sumie miała ich ponad 10). Spała w jednym z nich.
Nasza kotka, kiedy do nas przyszła, od początku stroniła od dotyku. Nie stroniła od człowieka, ale gdy chciało się ją dotknąć, jej grzbiet wyginał się w łuk – byle by ręką jej nie dotknęła. Na chwilę obecną, nie ma nic przeciwko mizianiu jedynie jak jest senna i leży, poza tym zawsze unik przed ręką. Sama nigdy się o nie nie doprasza.
Czy to zachowanie może wynikać z zaniedbań hodowli, czy po prostu z charakteru kotki? Od początku się nad tym zastanawiam…
Czy można nad tym jakoś pracować?
Cóż, powiem tak. Odchowywałam mioty. I bywało, że do 4 maluchów plus jednej matki 2 osoby do pracy socjalizacyjnej to było mało… Nie wyobrażam sobie zatem zajmowana się w pojedynkę grupą 15 kotów dorosłych i 10 kociąt, bo zwyczajnie doba nie ma tylu godzin, a kiedyś jeszcze trzeba spać i iść po zakupy albo wymyć kuwety. Dla mnie to niewyobrażalne. Co do reakcji kotki być może charakter nałożył się na to, czego doświadczyła w pierwszych miesiącach życia – jeśli nie dopraszała się o dotyk, bo go specjalnie nie oczekiwała, to mogła go dostawać mniej niż inne kocięta (a to może oznaczać, nawet minimalne ilości). I być może po części to wpłynęło na uwarunkowanie jej zachowa w życiu dorosłym. A może po prostu tak ma, że za dotykiem nie przepada, bo nie wszystkie koty go lubią.
O pierwotnej socjalizacji wspominam m.in. w tym tekście:
http://blog.kocibehawioryzm.pl/2019/01/03/niesmialy-kot-w-nowym-domu/
Dziękuje za szybką odpowiedź 🙂 Fakt, Pani jest sama i zupełnie sama zajmuje się tymi kotami, pewnie jej zaniedbania też się do tego przyłożyły…Cóż, gdybym wcześniej przeczytała taki artykuł, jaki właśnie wyszedł z pod waszych rąk, to człowiek byłby mądrzejszy.
Proszę o rozwinięcie tematu kotów wyłączonych z hodowli. Jesteśmy właścicielami kotki bengalskiej F3, którą kupiliśmy za symboliczną kwotę 200 zł gdy miała 1,5 roku. Pierwsza właścicielka próbowała ją najpierw sprzedać do hodowli za prawie 3 tys. zł, jednak ostatecznie kotka trafiła do nas jako „odrzut” ze względu na uległy charakter – inne dawały jej w kość. Przy okazji przeżyłam wielkie rozczarowanie jej stanem zdrowia – spodziewałam się że kot który był pierwotnie wystawiany za taką kwotę nie będzie musiał być tygodniami leczony antybiotykami ani intensywnie odrobaczany, nie wspominając już o usuwaniu kamienia nazębnego przy okazji sterylizacji, do której wykonania umowa zobowiązywała nas w ciągu 10 dni od zakupu! W praktyce jednak termin ten odroczył się o kilka miesięcy ze względu na fatalny stan zdrowia. Obecnie kotka jest z nami już 9 miesięcy (w międzyczasie jeszcze objawiła się u niej alergia pokarmowa oraz skłonność do wrastania pazurów, które muszą być co miesiąc przycinane u weterynarza, więc ogólnie wyszliśmy na tym zakupie jak Zabłocki na mydle). Potrafi uroczo odmiaukiwać na pytanie czy chce jeść, bywa że w chłodne dni śpi z nami (w nogach, na pościeli), czasem sobie – rzadziej nam – pomruczy, jednak unika głaskania (chyba, że śpi) i w dalszym ciągu nie buduje z nami takiej relacji, jaką obserwuję u znajomych na linii kot-czlowiek, czym jestem nieco, a nawet bardzo, rozczarowana. Najważniejszą rzeczą, na jakiej jej zależy, jest jedzenie, jednak ze względu na jej alergię nie możemy jej pod tym kątem rozpieszczać. W dodatku pomimo stosowania karmy hipoalergicznej poleconej przez weterynarza, ciągle leci jej sierść,nie wiem czy nie na tle nerwowym, mamy dwoje ruchliwych dzieci w wieku szkolnym, a przebywamy w domu dużą część dnia. Czy jest jeszcze nadzieja na wytworzenie głębszej więzi z kotem – i jak tego dokonać? A przede wszystkim: jak mam polubić kota-gbura, w którego wiele się wkłada, a niewiele otrzymuje w zamian? To na moje zyczenie (pragnienie wręcz) pojawił się w domu obok królika córki, a teraz tak trudno jest mi go zaakceptować takim, jaki jest. Mój Mąż (który go osobiście przywiózł z hodowli) i dzieci nie mają z tym problemu.
Cóż, ja w pierwszej kolejności hołduję zasadzie,że to ja jestem dla kota, a nie kot dla mnie. Dlatego też, mówiąc zupełnie szczerze, ciężko jest mi się zidentyfikować z Pani głównym problemem – dla mnie świadomość tego, że kot jest bezpieczny, ogarnięty medycznie, nie cierpi, nie choruje i mam kontrolę nad tym by było mu dobrze jest nagrodą samą w sobie. Ponadto kupiła Pani kotkę pohodowalną, która mogła w hodowli wiele przejść (nie znam dokładnie jej historii) i już samo to mogło rzutować poważnie na jej charakter i reakcje. Jeśli chce się mieć kota-miziaka, to należy prawidłowo zadbać o jego rozwój w okresie pierwszych 12 tygodni życia, a następnie pielęgnować tworzące się wtedy relacje. Tymczasem tu nie ma Pani pojęcia co się działo konkretnie między ukończeniem tych 12 tygodni a kupnem. Tym samym trudno się wypowiadać na temat szans i rokowań – zwłaszcza, że nie widziałam kotki. Zaznaczam natomiast, że Bengal to nie jest rasa do głaskania. To kot pierwotny, o wysokim popędzie łupu i mocno rozwiniętych potrzebach łowiecko-ruchowych.Taki kot już pod kątem swojego genetycznego pochodzenia wcale nie musi lubić pieszczot. Dlatego też tym bardziej nie widzę tu pola do pretensji.
Co do diety – zaznaczam, że niestety większość lekarzy nie jest dietetykami, a karmy „hipoalergenic” nie nadają się w większości do stosowania u kotów ze względu na skład: są to karmy głównie oparte na soi i ryżu, podczas gdy kot jest obligatoryjnym mięsożercą, dla którego bazą musi być białko i tłuszcz pochodzenia zwierzęcego (hydrolizaty białek drobiowych, dodawane do karm „hypo” to zbyt mało). Dlatego też u kota z alergią pokarmową o wiele lepszym rozwiązaniem jest przeprowadzenie pełnej diety eliminacyjnej, ustalenie tego co alergizuje, wykluczenie tych elementów z diety i podawanie kotu karmy z mięs, które go nie uczulają. Tyle mogę powiedzieć w ramach informacji ogólnej, bez kontaktu z pacjentem.
Dziękuję za – mimo wszystko – całkiem wyczerpującą odpowiedź. Powieszę sobie na lodówce to motto, że człowiek jest dla kota, a nie kot dla człowieka – to mi na pewno pomoże złapać dystans. Co do karmy to po Farminie Ultra Hypo pozbyliśmy się u niej wysięku na pyszczku, po czym próbowaliśmy wprowadzić jagnięcinę a potem przy braku pozytywnej odpowiedzi kangura (oba Catz Finefood) – początki wydawały się obiecujące, jednak po zakupie całej zgrzewki puszek po 400g znowu jej przestało pasować, a zużyliśmy dopiero jedną, i w tamtym momencie zaprzestałam poszukiwań bo przez nie musiałam w końcu rozdać karmę o łącznej wartości ok. 200 zł (łącznie z tymi zakupionymi zanim objawiła się alergia). Nie wiem co bardziej egzotycznego, czego nie rozpoznawałby jej system immunologiczny, od kangura może istnieć. Niemniej dziękuję za radę, spróbujemy „zarzucić sieci” raz jeszcze. Pozdrawiam serdecznie.
Haha po dwóch i pół roku trafiam na artykuł, który został opublikowany dokładnie dwa miesiące i jeden dzień po tym, kiedy Mąż przywiózł do domu kota z hodowli… Podpisuję się pod nim wszystkimi kończynami, bardzo słusznie Pani zauważyła, że nawet w hodowlach z „prawdziwym rodowodem”, tj.podlegających pod WCC, również mogą zachodzić nieprawidłowości, dlatego zawsze trzeba przestrzegać zasady ograniczonego zaufania i mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Wiem to dopiero z perspektywy czasu, nasz pochopny wybór „po kosztach” wiele mnie nauczył (tak już mają niecierpliwi – mogłam przecież zaczekać te dwa miesiące z zakupem kota, aż ukaże się ten artykuł! 😉 ). Ale ostatecznie może właśnie takiego kota potrzebowaliśmy. Pozdrawiam.
Hm, mam większą sklerozę niż myślałam – najwyraźniej już przeczytałam ten artykuł dwa lata temu, bo widzę pod spodem swój komentarz. 😀