fbpx

Kocham = kastruję

Kto z nas nie lubi widoku słodkich, małych kociąt? Chyba każdy, kto darzy koty ciepłymi uczuciami, rozczula się na widok nieporadnych kroków, okrągłych oczek i sterczących ogonków. A kto z nas jest w stanie patrzeć, gdy te same kocięta mają brzuszki rozdęte od robaczycy, oczy dosłownie „zeżarte” przez Koci Katar, umierają z głodu, chorób lub giną pod kołami aut albo padają ofiarą innych drapieżników? Przeciwnik kastracji powie: „Bzdura, moja kotka jest domowa, nas to nie dotyczy!”. Nic bardziej mylnego… 

Szacunki dotyczące ilości kotów żyjących w Polsce są tak rozbieżne, że aż trudno je ze sobą porównać. Dane wahają się od ok. 8 milionów kotów właścicielskich, do nawet kilkuset tysięcy tych zwierząt żyjących na samym tylko terenie miasta stołecznego Warszawy. Bezdomność, to potworny problem, z którym wciąż nie udaje się skutecznie walczyć m.in. ze względu właśnie na zwierzęta właścicielskie. Bo wbrew pozorom, w wielu przypadkach to nie środowiskowe koty „podbijają” liczebność populacji przedstawicieli swojego gatunku. Robią to właśnie takie „domowe kotki”. Jak to się dzieje – już tłumaczę.

Scenariusz pierwszy: niewychodząca kotka ma ruję i w jej efekcie ucieka z domu. Hormony to niesamowicie silny motywator dla zwierzęcia. Kotka, która wejdzie w okres rujkowania, jest w stanie pokonać naprawdę wiele przeszkód, by tylko spełnić swoją napędzaną popędem potrzebę prokreacji. Uchylone okno, szpara w drzwiach, niedomknięty balkon – to szereg okazji, na które zwierzę czeka, by pójść „za głosem jajników” i uciec w poszukiwaniu płodnego kocura (lub kilku). Taka kotka bardzo rzadko wraca potem do domu – zwykle biegnie przed siebie, zachowując się podobnie do kota, który wypadł z okna, tyle tylko, że kieruje nią nie strach, a chęć realizacji popędu prokreacyjnego. Gdy w końcu znajdzie partnerów do rozrodu najczęściej nie ma pojęcia jak wrócić. Zostaje więc na ulicy, w ciąży, bez schronienia, bez zaplecza w postaci źródeł pożywienia, bez sensownych szans na przeżycie. Jeśli nawet uda jej się przetrwać jej dzieci będą już ulicznymi kociakami. Pierwszym pokoleniem, które, jeśli na tej ulicy pozostanie, weźmie udział w rozroście lokalnej kolonii i dalszym napędzaniu bezdomności.

Lavia – młoda, w pełni domowa kicia, znaleziona na ulicy w trakcie rui.

Scenariusz drugi: kotka wychodząca ma ruję, jest więc kryta przez okoliczne niekastrowane kocury. Tu można zwrócić uwagę na kolejne aspekty (które w przypadku pierwszym zapewne też będą mieć miejsce), a mianowicie zagrożenie ze strony chorób wirusowych. Od dawna badania prowadzone nad populacjami kotów środowiskowych wykazują, że wielokrotne krycie tej samej kotki przez kilka kocurów jest bardzo częstym zjawiskiem w miejscach, gdzie zagęszczenie populacyjne jest wysokie. W ten sposób każdy z samców zwiększa swoje szanse na przekazanie puli genetycznej, a kocięta, które przychodzą na świat, bardzo często mają jedną matkę, ale różnych ojców. Takie wielokrotne krycie dużej grupy kocic daje idealne warunki do przenoszenia nieuleczalnych chorób wirusowych: przede wszystkim Wirusowej Białaczki Kotów (FeLV) oraz Zespołu Niedoboru Immunologicznego Kotów (FIV). Do zarażenia może dojść nie tylko przez krycie (białaczka), ale także przez pogryzienia, które temu kryciu często towarzyszą: ponieważ sam akt kopulacji jest bardzo bolesny kocur może silnie wgryzać się w kark krytej kotki, by utrzymać ją na miejscu, tym samym doprowadzając do wprowadzenia do jej organizmu wirusa wraz ze śliną. Przy kolejnym kryciu kotka jest gryziona przez kolejnego kocura i wirus wędruje dalej. Jeśli kotka będzie miała pecha i zostanie zarażona obiema chorobami jej dzieci w zasadzie będą się kwalifikowały jedynie do eutanazji, ze względu na zbyt duże obciążenie organizmu chorobami i nikłe szanse na przeżycie. O ile ktoś się jej podejmie, a nie skaże tych zwierząt na śmierć w boleściach.

Kocia mama z kempingu, rodząca od lat, już po kastracji.

Scenariusz trzeci: kotka-przybłęda przychodzi w ciąży i rodzi kocięta przy ludzkim domu. Najczęściej kotka, która nie ma swojego stałego miejsca, poszukuje dobrej lokalizacji na gniazdo na kilka-kilkanaście dni przed porodem. Bardzo rzadko zdarza się (choć bywają i takie sytuacje), że pojawia się w obcym sobie miejscu przed samym rozwiązaniem: w końcu lokalizację trzeba sprawdzić, przygotować, upewnić się, że jest bezpieczna dla jej przyszłych dzieci. Nie ukrywajmy: kotka wysokociężarna zazwyczaj rzuca się w oczy. Biorąc pod uwagę, że w miocie statystycznie są 4 kocięta, a ich masa urodzeniowa mieści się w przedziale od 60 do 130g, brzuch kociej matki przed porodem jest obwisły, a boki wypchane. Ciężko tego nie zauważyć. Zazwyczaj jest więc jeszcze czas na podjęcie działań i wykonanie kastracji aborcyjnej. Jeśli jednak człowiek nie zareaguje i kotka urodzi, może się to wiązać z poważnymi konsekwencjami nie tylko dla kociąt, ale też dla niej samej. Organizm takiej kotki często jest osłabiony rozmaitymi problemami takimi jak zła dieta, pasożyty, niedobory w obrębie mikro- i makroelementów, odwodnienie i inne czynniki, które powodują, że poród może być wysiłkiem ponad jej siły. To nie zdrowa, odchuchana kotka z hodowli, tylko zwierzę z nieznanych warunków. Bardzo często taka kotka nie da obcej osobie pomóc sobie podczas porodu. A jeśli wdadzą się komplikacje umrzeć może i ona i kocięta.

Szprotka z jednym z kociąt – miejsce na poród znalazła w szparze między blokami na osiedlu.

W każdym z trzech opisanych wyżej scenariuszy istnieje bardzo duża szansa że na końcu przyjdzie na świat miot. Być może w tym miocie będzie jeden kociak, być może sześć lub więcej. Ale najbardziej prawdopodobne, że kociąt będzie między 3-4. Każdy z tych kotów, jeśli przeżyje, w wieku ok. 6 miesięcy osiągnie własną zdolność do rozrodu. Ich matka natomiast kolejny raz będzie mogła zostać pokryta już w 6 tygodni po poprzednim porodzie. Licząc że ciąża u kotki trwa ok. 8 tygodni daje to prosty rachunek: 6+8 = 14 – co tyle tygodni kotka może rodzić kolejny miot, 52/14= 3,7 – tyle miotów jedna płodna kotka może średnio urodzić w ciągu roku kalendarzowego. W każdym z nich będzie ok. 4 kociąt, o daje ok. 12-14 kotów rocznie, z których statystycznie połowa to samice. One będą rodzić kolejne kocięta. Mam liczyć dalej, czy już powoli w głowie rodzi się Wam obraz bezdomności w liczbach oraz tempo przyrostu tych liczb? Tak, ono jest porażające!

Na szczęście natura stara się takie kwestie regulować. Jak? Głównie poprzez choroby, na które zapadają słabsze osobniki, aby ich „gorsze” geny nie przedostawały się dalej do puli gatunku. Tutaj katalog mamy szeroki: od prowadzącego do opłakanych skutków, ale jednak możliwego do opanowania zakażenia Herpesvirusem czy Calicivirozą aż po „najskuteczniejszą” Panleukopenię, której śmiertelność u kociąt w wieku do 12 tygodnia życia może wynosić nawet 90% w obrębie kolonii. Choroba zabija bez litości, w ogromnych męczarniach (objawy ze strony przewodu pokarmowego wiążą się z ogromnym bólem, biegunką, wymiotami, odwodnieniem i całkowitym wyczerpaniem kruchego ciałka aż do kompletnej utraty sił), a wirus w środowisku potrafi utrzymywać się do roku od wprowadzenia np. do gleby, zbierając straszne żniwo. Dzięki tym wspaniałym mechanizmom, do których dochodzą jeszcze zagrożenia środowiskowe takie jak wypadki (w tym komunikacyjne), zagryzienie lub celowa działalność człowieka, z obliczonych wyżej 12-14 kotów z rocznego przychówku jednej matki do wieku reprodukcyjnego dociągnie ok. 6-7. Czy to powoduje, że jest lepiej? Nie. Bo połowa z ich rodzeństwa musiała stracić życie. A przecież dało się tego uniknąć…

Isia – ofiara Kataru Kociego, której życie tylko cudem udało się uratować.

„Moich kociąt to nie spotka – powie ktoś kolejny – bo znajdę im dobre domy i nigdy nie trafią na ulicę!”. Wspaniale, to szczytne założenie. Ale jaką masz pewność, że Ci się powiedzie? Że ludzie, którym oddasz kociaka, będą o niego dbać, nie porzucą, nie pozbędą się, nie wypuszczą bez kontroli? Że nie zostanie zagryziony, otruty, pobity, nie spadnie z okna, nie skończy jako kot 2D pod kołami auta? I najważniejsze – że zostanie WYKASTROWANY i nie powtórzy schematu cierpień, przez które musiała przejść jego matka, zanim go urodziła? Jaką motywację do kastracji ma Opiekun, który adoptuje kociaka od kogoś, kto sam jest jej przeciwnikiem? Kto nie będzie przy oddawaniu kota wyjaśniał, tłumaczył, edukował? Czemu miałby to robić? Zwłaszcza, jeśli w międzyczasie w sieci trafi na wypowiedzi, że zabieg jest krzywdzeniem zwierzęcia?

O mitach dotyczących kastracji napisano już więcej, niż się komukolwiek wydaje. A mimo to wciąż krążą wyssane z palca teorie o niestworzonych efektach i skutkach tego zabiegu. Zrozumienie zmian, jakie następują w związku z tym w kocim organizmie, ciągle jest niewielkie, przez co pewna grupa Opiekunów boi się podjęcia tych działań. Więcej o tych kwestiach można przeczytać m.in. w moim tekście zamieszczonym tutaj. Tymczasem proszę i apeluję, aby uświadomić sobie jedną i najważniejszą rzecz. KASTRACJA TO NIE OKALECZENIE ANI KRZYWDZENIE ZWIERZĘCIA. To jeden z najlepszych prezentów, jaki możemy podarować swojemu pupilowi, a także tym wszystkim kotom bezdomnym, które dzięki temu jednemu zabiegowi nigdy się nie urodzą, nie będą cierpieć i nie umrą gdzieś pod krzakiem, bez pomocy w ostatnich chwilach męki. Jeśli chodzi o naszego kociego domownika jest to natomiast działanie słuszne zarówno pod kątem zdrowia kota, jak i jego spokoju i stabilności psychicznej. Ta zasada dotyczy tak kocurów jak i kotek. Dlatego ja wszystkie koty wokół siebie mam wykastrowane. Zgodnie z zasadą kocham=kastruję. To takie proste…

6 odpowiedzi na “Kocham = kastruję”

  1. Dzień dobry,
    W ostatnim czasie popularna jest metoda kastracji kotek przez nacięcie boczne (laparoskopowe (?)). Lekarz poinformował mnie, że jest to zabieg równie skuteczny, nie tak inwazyjny jak tradycyjny i mniej obciążający dla kotki. Młodsza kotka została właśnie w ten sposób wykasowana a starsza tradycyjnie więc mam porównanie po zabiegu. Ostatnio weterynarz koleżanki poinformował ją, że w metodzie cięcia bocznego nie jest usuwany cały narząd i grozi to powikłaniami w postaci nowotworu w późniejszych latach. Czy to prawda?

      1. Dziękuję za odpowiedź. Czyli sama metoda cięcia bocznego nie wyklucza wycięcia wszystkiego? Po co więc robić częściowe usuwanie? Jest do tego jakieś wskazanie?

        1. Tak jest łatwiej dla lekarza. To jedyne, co przychodzi mi do głowy…

Możliwość komentowania została wyłączona.