fbpx

Koty kontra śmierć i żałoba

Śmierć to temat trudny nie tylko w ludzkim świecie. Podejście zwierząt, w tym kotów, do śmierci, jest bardzo różne. I choć chciałoby się pisać o czymś milszym, to jednak ten temat także wymaga poruszenia. Dlatego biorę głęboki wdech i zabieram się do dzieła – mam nadzieję, że podołam.

Na wstępie chciałabym zaznaczyć – to nie jest artykuł o eutanazji i towarzyszącym jej rozterkom. O tym zagadnieniu będę pisać osobno, gdy tylko zbiorę siły. W tym wpisie chciałabym się skupić na zachowaniach i emocjach kotów, które doświadczają śmierci swoich towarzyszy – czy to ludzkich, czy zwierzęcych. Jest to bowiem temat bardzo ważny, a przy tym wcale nie opisany tak dobrze, jakby nam się wydawało.  Dlatego na początek parę przykładów, które ilustrują to zagadnienie.

Koty kontra śmierć

Z całą pewnością muszę powiedzieć, że na podstawie moich doświadczeń zawodowych stwierdzam, iż koty rozumieją koncepcję śmierci. Wiedzą, czym jest umieranie i zdają sobie sprawę z tego, że jest to coś nieodwracalnego. Dotyczy to zarówno umierania kogoś, kto jest im bliski (innego zwierzaka lub człowieka) jak i zbliżającej się śmierci samego kota. Nie wierzycie? To spójrzcie sami.

Pierwsza historia dotyczy mojego dawnego długoterminowego tymczasa – Wicia. Był to kocurek chorujący na wrodzoną zanikową niewydolność nerek, który zmarł w wieku zaledwie 3 lat. Ostatni rok był już „ukradziony” i był formą „życia na kredyt”. Wiedzieliśmy, że kres może nadejść w każdej chwili. Gdy Wiciowi wyraźnie się pogorszyło (doszło do początków niewydolność wielonarządowej), wszystkie koty w domu natychmiast przestały go zaczepiać, odsunęły się na odpowiednią odległość i dały mu przestrzeń tak potrzebną w tych ostatnich chwilach. Gdy Wicio odszedł (został uśpiony, by nie przedłużać mu cierpienia), pozostałe koty przyjęły to z widocznym zrozumieniem. Ich zdaniem tak musiało być…

Druga opowieść jest o Rufusie – kocie, który przyszedł sam do mojej mamy i poprosił o pomoc. Był to duży domowy, czarno-biały kocur, który ewidentnie był wcześniej „czyjś” – wykastrowany, z usuniętą chirurgicznie częścią zębów, nie wychowywał się na ulicy. Jednak w pewnym momencie opieka się skończyła, a Rufus poszedł więc szukać „szczęścia” gdzie indziej i tak trafił do nas. Był niezwykle mądrym i  świadomym zwierzakiem, który wiedział czego chciał. Jego największym problemem zdrowotnym były odrastające nadziąślaki, które z czasem zaczęły naciekać mu do gardła, uniemożliwiając jedzenie i swobodne oddychanie. Rufus pod naszą opieką przeszedł dwie operacje wycinania zmian, jednak rokowania były złe. Gdy przerosty zaczęły naciekać po raz trzeci – obiecałyśmy sobie, że to będzie jego ostatnia operacja (zabieg był wówczas bardzo bolesny) i że jeśli to nie pomoże, to zdecydujemy się na eutanazję, by kot nie cierpiał dusząc się od rozrostowych zmian. Termin zabiegu był ustalony na wtorek, jednak Rufus nas ubiegł. W niedzielę, na 2 dni przed wizytą w lecznicy, wyszedł jak zwykle na zabezpieczony balkon, obejrzał się na moją mamę stojąca w kuchni, po czy wyrwał pazurami siatkę z zaczepów na balustradzie (do dziś nie wiemy jak!!!) i wyskoczył na głowę z 3 piętra… Tak, Rufus popełnił kocie samobójstwo (wcześniej tylko słyszałam o takich przypadkach, a on udowodnił mi, że jest to prawda). Do samego końca decydował sam o sobie. Zrobił to świadomie i do ostatniej chwili nie próbował się ratować. Bezpośrednią przyczyną jego śmierci było złamanie kręgów szyjnych….

Rufus

Czy to znaczy, że wszystkie koty są pogodzone z śmiercią? Zdecydowanie nie! W czasie swoich działań w Fundacji, wiele lat temu, zostałam poproszona  pomoc dla kotki, która straciła swój miot (opisuję tę historię także w moim poradniku pt. „Co jest, kocie? Wszystko, co musisz wiedzieć, aby zrozumieć swojego kota.”). Kicia, która została przypadkowo zamknięta bez dostępu do swoich nowonarodzonych dzieci, znalazła je dopiero w kolejnej dobie – martwe. Powodem śmierci było wychłodzenie. Kotka, gdy po nią przyjechałam, była w stanie całkowitej katatonii, wywołanej bólem spowodowanym utratą kociąt. Nie jadła, nie piła, nie ruszała się, dopiero po kilku dniach zaczęła reagować na jakiekolwiek bodźce. Ból tej kociej mamy był niewyobrażalny i wyciskał łzy z oczu. Na szczęście udało się ją otoczyć odpowiednią opieką i na powrót przywrócić światu. Jednak pustka, która na początki widniała w jej oczach, zostanie ze mną już na zawsze.

A jak to jest z ludźmi i kotami? Czy po stracie ukochanego Opiekuna zwierzak cierpi podobnie? Tak, zdarzają się takie sytuacje. Szczególnie dotyczy to starszych kotów, które zostają same po śmierci starszego człowieka. Ich świat się wali wraz z odejściem kogoś, kto dotąd był dla nich wszystkim, gwarantem bezpieczeństwa i rutyny. Gdy to wszystko przestaje istnieć – w kociej głowie rodzi się prawdziwy dramat.

Jak kot przeżywa żałobę?

Jest to kwestia bardzo indywidualna. Jedne koty izolują się od świata, inne wręcz przeciwnie – żądają zwiększonej uwagi i interakcji. Jedne miauczą  wniebogłosy, szukając swojego „zaginionego” towarzysza, inne znoszą to w ciszy i bez wyraźnych komunikatów świadczących o bólu. Jeszcze inne przyjmują śmierć towarzysza z… ulgą. Zdarza się bowiem, że koty, które dotąd żyły razem pod jednym dachem, wcale nie był tak bardzo ze sobą zgrane, jak się wszystkim wydawało. I dopiero, gdy jeden z nich odchodzi, drugi może odetchnąć pełną piersią i zacząć korzystać z życia. Często okazuje się wtedy, że zwierzak, uznawany dotąd za niekontaktowego i wycofanego, staje się nagle przyjacielski, nakolankowy i domaga się mizianek. Dzieje się tak, ponieważ znika konkurencja, nie trzeba rywalizować i można wreszcie zachowywać się w pełni swobodne, bez konieczności liczenia się z reakcją innego zwierzaka. A to potrafi przebudować całość kontaktów na linii kot-człowiek.

Takie przetasowania nie dotyczą z resztą tylko kontaktów z ludźmi, ale także często relacji w kociej grupie. Jeśli odchodzi kot, który do tej pory trzymał w ryzach relacje w kocim domu i dyktował warunki, może się okazać, że cała społeczność ulegnie najpierw rozpadowi, a potem ułoży się na nowo, z zupełnie nowym „podziałem sił”. W naturalnych warunkach bywa wręcz, że po śmierci (zazwyczaj) kotki-seniorki, cała grupa się rozpada, a koty rozchodzą się  każdy w swoją stronę, bo społeczność nie ma już łączącego ją spoiwa. W warunkach domowych jest to trudniejsze, ale też się zdarza.

Jak reagować?

Przede wszystkim trzeba słuchać kocich komunikatów i właściwie na nie reagować. Jeśli nasz kot okazuje potrzebę bliskości, należy mu ją zapewnić w takiej formie, w jakiej o to prosi. Większość zwierząt, zgłaszających taką potrzebę, chce być po prostu blisko swojego człowieka. Warto więc wtedy zorganizować sobie kilka wolnych popołudni, by spędzić ten czas ze zwierzakiem.

Jeżeli natomiast kot unika kontaktu, izoluje się i nie jest zainteresowany interakcją, również warto dać mu przestrzeń i nie naciskać. Kocia specyfika pokazuje nam bowiem, że próba przepracowania problemu „na siłę” zazwyczaj przynosi efekt dokładnie odwrotny do zamierzonego.

W konkretnych sytuacjach można skorzystać z różnych form łagodzenia stresu i napięcia. Przydatna może się okazać ukierunkowana suplementacja wyciszająca, lub też wsparcie feromonowe. Zawsze jednak takie działania warto skonsultować z behawiorystą, by nie podejmować ich na darmo, bądź też nie kierować się w stronę, która w danym przypadku wcale nie jest odpowiednia.

Co z dokoceniem?

Jedna z najczęstszych sytuacji, z jaką się spotykam w okresie kociej żałoby, wygląda tak: w domu odszedł jeden z kotów, inny zwierzak pozostał sam i cierpi z tego powodu. Aby ułatwić mu przejście przez smutek i żal, Opiekunowie podejmują decyzję o adopcji kolejnego zwierzaka – często (choć nie zawsze) bardzo podobnego do tego, który zmarł. Nowy kot trafia do domu i co się dzieje? Rezydent jest jeszcze bardziej wściekły i podminowany! Walczy z nowym domownikiem, obraża się na Opiekunów, zapada się w swoim żalu i odcina od świata. Nie rzadko też zaczyna chorować (pojawiają się wymioty, problemy z pęcherzem, dolegliwości jelitowe czy wylizywanie futra). Czemu ta się dzieje? Ano temu, że kot nie był gotowy na rewolucję, która go spotkała. Nie poradził sobie jeszcze z poprzednią zmianą, a już zafundowano mu kolejną. To nie jest dobra droga.

Aby unaocznić to kocim Opiekunom często używam w takich przypadkach nieco brutalnego, ale jednocześnie bardzo plastycznego i, w moje ocenie, trafnego przykładu. Czy jeśli umarła Ci babcia, którą kochałeś/aś przez całe swoje dotychczasowe życie, to tydzień po pogrzebie adoptujesz sobie losowo wybraną osobę z domu starców, by zajęła jej miejsce? Albo czy jeśli straciłaś/eś dziecko, to w kilka dni po tym fakcie przynosisz do domu nowego, zastępczego, noworodka? NO NIE!!! Bo nie w tym rzecz! Aby móc zapełnić przestrzeń po takiej osobie, najpierw trzeba się uporać z emocjami! A nie zalepiać dziurę pierwszą lepszą opcją! Trzeba być gotowym na zmianę. Ile to trwa? Trudno powiedzieć. Niektórzy (w tym koty) na zmianę nie są gotowi nigdy. Innym taka nowość w życiu pomaga, ale dopiero po odpowiednim czasie. Trzeba to zatem rozważać bardzo indywidualnie i za każdym razem po 100 razy przerobić w głowie wszystkie „za” i „przeciw”. O wiele łatwiej jest bowiem coś w takiej sytuacji zepsuć, niż naprawić.

Ps. Wszystkich szerzej zainteresowanych tematem odsyłam do książki Barbary J. King pt. „Jak zwierzęta przeżywają żałobę” – to bardzo pouczająca lektura, która otwiera oczy na wiele kwestii. I jest tam także rozdział o kotach 🙂

tech. wet. Małgorzata Biegańska-Hendryk

14 odpowiedzi na “Koty kontra śmierć i żałoba”

  1. Bardzo ważny artykuł. Dziękuję. Jeśli mogę, pozwolę sobie na parę kazusów dotyczących moich zwierzaków:

    1. umarł stary kocur, zwornik i spoiwo stada (6 kotów w sumie i pies). Społeczność rozpadła się dosłownie w parę dni. W ciągu roku umarły 2 dużo młodsze kotki, najbardziej z nim związane (choroby autoimmunologiczne, w moich oczach wyglądało to, jakby umarły z tęsknoty). Nikt nie przejął tronu po zmarłym szefie, stado nigdy już się nie zebrało do kupy.
    2. zmarła moja prababcia, i jej ukochany kocur po jej śmierci zdziwaczał. Stał się agresywny, „niedobry”, niedotykalski. Spał w pokoju babci, w szafce, w której trzymała swoje skarby, zakopany w jej rzeczy. Na mnie i moją mamę tylko syczał. Przeżył jeszcze 13 lat, do końca nie pozwolił sobie w żaden sposób pomóc. Dziś poprosiłabym o pomoc behawiorystę, ale to działo się w latach 80-tych.
    3. zmarła moja mama i wszystkie zwierzaki (4 koty + pies) przeżyły po jej śmierci klasyczną, około roczną żałobę. Najbardziej kotka, która wcale nie wydawała się jakoś bardzo z mamą związana: sikanie poza kuwetą (robiłam badania moczu ze 3x, wszystko w normie), agresja w stosunku do pozostałych zwierząt i do mnie. Ją już umiałam przeprowadzić przez tę żałobę, ale zajęło nam to niemal 3 lata.
    4. jeden z moich kotów był psychopompem. Przeprowadzał przez śmierć i ludzi, i zwierzęta (jakieś 5-6 przypadków, jak pamiętam). Na kilka-kilkanaście godzin przed śmiercią kładł się obok umierającego, tulił się do niego, mruczał, delikatnie wylizywał. Gdy śmierć już nadeszła, zostawiał zmarłego i przychodził do mnie, i kazał się pocieszać. Przed swoją własną śmiercią (nowotwór, 14 lat) też przyszedł, choć był już bardzo słaby, wtulił się we mnie i umarł mrucząc.

    Tak, wiem, jak niewiarygodnie wszystko to brzmi.
    Raz jeszcze dziękuję.

  2. Miałam trzy koty. Dwa mocno dorosłe i jedną półtoraroczną kulkę. Stado, kochały się bardzo, dorosłe przyjęły i wychowały młodą jak własne dziecko. Oba dorosłe zachorowały, jednocześnie (wynik leczenia apelką). Były w szpitalu. Walczyliśmy o ich życie. Dokładnie w chwili gdy mój 14 letni kocurek umierał w klinice – zatrzymało się mu serduszko i był reanimowany – byłam w domu z małą kicią – biegała po domu, miauczała, wołała, była bardzo ale to bardzo niespokojna. Schowała się w pudełku koło mnie i płakała, to były zupełnie inne odgłosy niż do tej pory. Nawet ją nagrałam, myśląc, że szuka Juniora i Kity. 10 minut później telefon od weta z druzgocącą informacją. Koty czują więcej niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Kitka, która była z Juniorem w szpitalu, zaalarmowała weterynarzy kiedy Junior umierał, ożywiła się i zaczęła go wołać (informacja od pani wet). Po śmierci Juniora stan Kitki natychmiast się pogorszył, była bardzo słaba, praktycznie agonia. Przyjechałam od razu, musiałam podjąć najtrudniejszą decyzję w moim życiu i pozwolić jej odejść. W ciągu dwóch godzin straciłam dwoje moich kocich dzieci. Misia – mała kicia, która została ze mną, wpadła w depresję. Praktycznie przestała jeść, spała schowana w kącie, zaczęła się mnie strasznie bać. Straciła swoje stado, kocią rodzinę. Widziałam w jej oczach, jak bardzo cierpi, jak jest smutna, jak tęskni za nimi. One robiły wszystko razem, jadły, bawiły się, spały zawsze w tym samym pomieszczeniu. Starsze koty nauczyły małą wszystkiego, kopiowała ich zachowania. Jest w niej cząstka Juniora i Kitki. Któregoś wieczora odtworzyłam filmik z Juniorem, gdzie miauczał (był mega gadułą) – przybiegła od razu szukając go. To był dla nas bardzo trudny czas. Zamiast ok 120g jedzenia, jadła dziennie maks 20g, po konsultacji z weterynarzem, zaryzykowałam i po dwóch tygodniach wzięłam 15 tygodniowego kocurka. Po socjalizacji z izolacją, dość szybkiej (koty reagowały na siebie ciekawością, zero agresji), wróciła dawna Misia. Teraz to ona wychowuje malucha. Bawią się razem, szaleją za jedną zabawką, ganiają przez pół domu, wspólnie jedzą, przychodzą się miziać. On jest bardzo pozytywny, lgnie do ludzi, do niej. W tym przypadku śmiało mogę powiedzieć, że towarzystwo innego kotka pomogło Misi pozbierać się do kupy.

  3. Równie ciekawy co trudny temat… Ja nie mam doświadczeń w tej materii, ale chciałam zadać pytanie: skoro kotki cierpią po utracie miotu, to dlaczego kastrację aborcyjną uważa się za zabieg, który jest w porządku? U kobiet hormon macierzyństwa (prolaktyna) wytwarzany jest już w ciąży, czy u kotek jest inaczej?
    I w ogolnie, czy taka kastracja aborcyjna nie zagraża życiu matki? Bo przecież normalnie kotka powinna być poza rują żeby można było wykonać zabieg ze względu na kruchość macicy.

    1. Ponieważ u kotek dopiero poród powoduje pojawienie się pełnego spektrum emocji związanych z opieką nad miotem. Nie ma porodu – nie ma potrzeby opieki więc nie ma straty.

  4. Miałam dwa koty. Dzidzia przyszła pierwsza i mam ja od małego . Potem dołączył poturbowany przez życie Żbinio . Obcięty ogonek, łapka , uszka, połamane biodro. Uratowany z wypadku i odmrożeń. Był z nami 9 lat. Zachorował na raka . W tamtym roku musiałam go uśpić. Wielka tragedia. Płacze cały czas. Wielki ból. Nie chciałam kolejnego kotka. Ale pojawił się sam. Przyszla do mnie 3 miesięczna Ociupinka , zostawiona przez głupich ludzi na pastwę losu. Musiałam ją wziąć. Były spięcia w domu . Zasięgnęła rady kociego behawiorysty. Stosując się do nich, relacje miedzy kotami się ułożyły. Do tej pory twierdze że to Żbinio dał nam Ociupinkę .

  5. Moja sunia(12lat) zmarła 8 lutego.Został kot(10 lat) widać,że bardzo tęksni codziennie głośno miałczy.Praktycznie cały dzień śpi czy to początek depresji?Artykuł bardzo pomocny.Pozdrawiam

  6. Jak bardzo źle, że trafiłam na Pani bloga dopiero teraz. Widzę, jak wiele błędów popełniłam. Pomimo tego, że dbam o swoje zwierzaki, badam regularnie, leczę, karmię coraz lepszymi karmami i różne inne cuda – zawiniłam na wielu innych płaszczyznach. M.in. na – a jakże – dokoceniu mojej kotki po śmierci kocura. Dla jasności Kotka i kocur nigdy za sobą nie przepadali, jednakże po jego śmierci, stała się (teraz się tego wstydzę) nieznośna. Dużo miauczenia, wymagała ciągłej zabawy i.t.p. Jaka była decyzja? Potrzebuje drugiego kota. A jaki jest efekt teraz? 5 lat po dokoceniu? Mała unika starszej jak może. Nie tłuką się ale starsza stosuje dość dużo „biernej agresji” w stosunku do małej. Mała unika przebywania w tym samym pomieszczeniu co rezydentka, do kuwety dość często wchodzi ze strachem i boję się że na behawiorystę jest już za późno. Ale oczywiście spróbuję. Bo muszę.

  7. 29 października zmarł nasz kot. Żył razem ze swoją siostrą z innego miotu. Siostra żyje, ale wyraźnie tęskni. Od śmierci swego brata głośno krzyczy. Gdy idzie się zdrzemnąć tam gdzie sypiały razem, woła dramatycznie. Dopiero jak się mówi do niej, uspokaja się. Teraz wymaga od domowników ciepła. Spędza ze mną cały czas kiedy nie śpi. Kładzie się na moich kolanach, lub wspina na mnie. Mruczy i prosi o głaskanie.

  8. Absolutnie nie potrafię zapomnieć sytuacji, której byłam świadkiem jako dzieciak (jak żałuję, że w szkole nie uczą, że koty można reanimować!). Młoda wychodząca kotka mojego sąsiada miała pierwszy miot, kilka kociąt. Była przeuroczą spanikowaną mamą, chodzącą za każdym swoim młodym, podnoszącą je co chwile, wylizującą, czułą do ludzi i swoich maluchów. Jeden z nich zaczął przy nas strasznie płakać. Leżał na plecach, brzuch miał twardy i wzdęty, miał mokre futerko na pyszczku i wył straszliwie. I my (sąsiad był niewiele starszy ode mnie) i kotka byliśmy zaalarmowani i czuliśmy się bezradni. Kotek odszedł, a kotka wpadła w całkowity stupor. Przez godzinę nie poruszyła się inaczej, niż tylko przygarniając ciało kotka do siebie, patrzyła się martwo w przestrzeń, młode po niej chodziły, domagały się zainteresowania, a ona je ignorowała. Nie reagowała na dotyk, wołanie, na nic. Kiedy się „ocknęła”, zmieniła nastawienie o 180′, syczała na młode, na ludzi, przestała być kolankowa. Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że musieli resztę młodych odkarmić butelką, bo nie chciała się już nimi zajmować… Absolutnie straszne to było, czuję głęboki wstyd i żal do siebie, że nie zareagowałam, nie próbowałam pomóc albo zadzwonić po pomoc, ale niestety miałam zerową wiedzę w tym temacie. Do dziś głęboko mnie porusza, jak koty przeżywają żałobę. Mój inny kot miesiącami wokalizował, bardzo płacząco, pytająco wołając charakterystyczne podwójne „miauu-miau?”, chodząc średnio raz dziennie po każdym kącie mieszkania, kiedy jego starszy towarzysz odszedł.

  9. Kot w pustym mieszkaniu – Wisława Szymborska

    Umrzeć – tego nie robi się kotu.
    Bo co ma począć kot
    w pustym mieszkaniu.
    Wdrapywać się na ściany.
    Ocierać między meblami.
    Nic niby tu nie zmienione,
    a jednak pozamieniane.
    Niby nie przesunięte,
    a jednak porozsuwane.
    I wieczorami lampa już nie świeci.

    Słychać kroki na schodach,
    ale to nie te.
    Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
    także nie ta, co kładła.

    Coś się tu nie zaczyna
    w swojej zwykłej porze.
    Coś się tu nie odbywa
    jak powinno.
    Ktoś tutaj był i był,
    a potem nagle zniknął
    i uporczywie go nie ma.

    Do wszystkich szaf się zajrzało.
    Przez półki przebiegło.
    Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
    Nawet złamało zakaz
    i rozrzuciło papiery.
    Co więcej jest do zrobienia.
    Spać i czekać.

    Niech no on tylko wróci,
    niech no się pokaże.
    Już on się dowie,
    że tak z kotem nie można.
    Będzie się szło w jego stronę
    jakby się wcale nie chciało,
    pomalutku,
    na bardzo obrażonych łapach.
    I żadnych skoków pisków na początek.

Możliwość komentowania została wyłączona.