fbpx

Kot to nie prezent

Wydawałoby się, że to oklepany temat, że nie trzeba do niego wracać, że sprawa już dawno jest jasna i że wszystko już powiedziano. Że zwierzęta to nie rzeczy, że decyzja o ich przyjęciu pod dach to efekt świadomych rozważań „za” i „przeciw”. I że wszyscy od dawna wiedzą jakie są konsekwencje uszczęśliwiania kogoś zwierzakiem na siłę. A tymczasem…

To historia z mojej praktyki zawodowej, która wydarzyła się niedawno. Zostałam poproszona o wizytę u starszych Państwa, którzy, zgodnie z opisem, byli gryzieni i atakowani przez mieszkającego u nich kociaka.  Na pierwszy rzut oka sytuacja jakich wiele – starsi, spokojni ludzie i młode, żywiołowe zwierzę, wymagające dużej ilości ruchu i energii. Do tego uprzedzono mnie, że to ich pierwszy kot, więc pomyślałam, że prawdopodobnie nie wiedzą do końca jak prawidłowo bawić się z maluchem i stąd całe zamieszanie. Słowem – zapowiadała się prosta konsultacja sprowadzająca się do wyjaśnienia naturalnych potrzeb (i pór) aktywności kota oraz do nauczenia Państwa jak bezpiecznie wybawiać kociaka. Och jakże srogo się pomyliłam…

Po przyjeździe do mieszkania zastałam niewielką, ok. 4-misięczna kotkę, bardzo urodziwą, zdrową, dobrze utrzymaną. Od razu w mieszkaniu zauważyłam dużo kocich sprzętów i zabawek, duży drapak, ale też zabarykadowane półki oraz rany i blizny na rękach Opiekunki. Wywiad przeprowadzony na miejscu dostarczył mi następujących informacji:

  • Kotka urodziła się pod domem jednego z członków rodziny tych Państwa, jako jedno z wielu kociąt niewykastrowanej, ale oswojonej kotki (bo, jak się okazało, kastracja jest droga i trudna).
  • Zamiast rozwiązać problem „u źródła” i zająć się matką, mieszkająca tam osoba wolała „rozdawać kociaki w dobre ręce”, wciskając jednego z nich (rzeczoną kotkę) tym ludziom.
  • Oczywiście, ponieważ małe i puchate kotki „sprzedają się” lepiej niż podrostki, kotka została odebrana z miotu zbyt wcześnie, bo raptem w wieku 6 tygodni.
  • Upchnięto ją niemalże na siłę u nowych Opiekunów, nie biorąc pod uwagę ani ich możliwości, ani predyspozycji do opieki a jedynie argumentując, że „wnuki będą się cieszyć odwiedzając dziadków”.

Przepraszam najmocniej, ale taki argument to żaden argument! Kotka, pozbawiona kontaktów z grupą rodzinną, otoczona co prawda troskliwą, ale nie do końca fachową opieką swoich nowych ludzi, zaczęła ewoluować w swoim zachowaniu w bardzo niepokojącą stronę: stała się agresywna w zabawie oraz nieprzyjazna i wrogo nastawiona wobec obcych. Brak odpowiedniego kontaktu z matką spowodował, że nie tylko nie potrafiła radzić sobie z lękiem i frustracją, ale też nie miała pojęcia o tym czym są granice bólowe, przez co jej ataki (czy to w zabawie czy na serio, aby odstraszyć przeciwnika) stawały się bardzo dotkliwe i bolesne. Zwłaszcza dla starszej osoby, ze słabszym refleksem i delikatną, trudniej gojącą się skórą. Widok blizn na rękach Opiekunki oraz kilka zdjęć z okresu silniejszych pogryzieni wskazały mi jasno i niezbicie, że problem jest tu BARDZO poważny.

Dodatkowym utrudnieniem okazał się układ mieszkania – ogląd przestrzeni wykazał bowiem, że Państwo nie mają żadnych drzwi poza oddzielającymi łazienkę. Oznacza to, że nie mieli de facto możliwości odizolowania się od kotki w chwilach jej niepożądanych zachowań. Pani dosłownie przestała wychodzić z domu bojąc się, że gdy zostawi zwierzę samo w pokojach to zastanie je zdemolowane po powrocie (faktem jest, że kotka była bardzo ruchliwa i skoczna, a w domu było wiele łatwo tłukących się przedmiotów). Aby móc spać (bo kotka atakowała też w nocy) Państwo zaczęli zamykać ją na noc… w klatce na ptaki. Małej i ciasnej, zwłaszcza, że kociak cały czas rósł. Robili to nie w celu skrzywdzenia zwierzaka, tylko z bezradności – to rozwiązanie wydało im się jedynym sensownym. Oczywiście to z kolei potęgowało problem.

Co jednak w tym przypadku było najważniejsze? Ano to, że ci ludzie zwyczajnie NIE CHCIELI KOTA! Od samego początku, od pierwszego dnia, gdy zostało im powiedziane, że zwierzak się wprowadzi. To starsze, spokojne małżeństwo, które przez sporą część swojego życia miało psy. Kot nie tylko nie odpowiadał im pod względem potrzeb i charakteru, ale też zwyczajnie nie mieli wiedzy jak się nim prawidłowo zająć. I choć włożyli mnóstwo pracy w próby poradzenia sobie z sytuacją, to jednak w tym przypadku problem zwyczajnie ich przerósł. A przecież do całej tej sytuacji mogło nigdy nie dojść, gdyby ktoś nie wciskał im zwierzęcia na siłę…

Przypadek tej kotki bez wątpienia jest trudny: ciężko mi ocenić, czy agresywne zachowania są efektem dziedzictwa genetycznego (nie ma żadnych informacji o ojcu lub ojcach miotu, a agresja jest u zwierząt cechą wysoko odziedziczalną), czy wytworzyły się w wyniku przerwania okresu pierwotnej socjalizacji, czy też nałożyły się na nie późniejsze doświadczenia kotki, w tym element zamykania oraz ogólny stres, który zapanował w domu w momencie gdy Państwo uświadomili sobie, że zwyczajnie boją się swojego zwierzaka. Nie ulegało jednak wątpliwości, że trzeba działać i to szybko.

Dzięki zaangażowaniu wielu osób w ciągu kilku dni udało się znaleźć miejsce w domu tymczasowym, do którego kicia trafiła na resocjalizację społeczną polegającą na stopniowej i świadomej pracy w kierunku wytworzenia w niej prawidłowych więzi z człowiekiem. Rokowania w jej przypadku były bardzo, bardzo ostrożne i nie było żadnej pewności, że uda się ją przystosować do prawidłowego życia z ludźmi. Dom tymczasowy nie podołał. W takim przypadku kotka powinna zostać wykastrowana i … trudno powiedzieć co dalej. Być może rozwiązaniem polubownym byłoby dołączenie jej do zadbanej kociej kolonii zgodnie z zasadą by „nie uszczęśliwiać kota na siłę”. Trzeba bowiem pamiętać, że nie każdy kot odnajduje się w domowych warunkach i nie każdy może i chce być ludzkim przyjacielem.

Jaki jest wniosek w tej historii? Taki, by nikogo nie zmuszać do opieki nad zwierzakiem, jeśli on sam się do tego nie poczuwa. Czym innym jest wybranie się rodziną do schroniska czy przytuliska i wspólna, przemyślana i przedyskutowana decyzja o wzięciu pod dach kota, psa czy gryzonia, a czym innym stawianie osoby przed faktem dokonanym ze słowami: „To Twój nowy kot, na pewno się przyzwyczai!”. Bo przy zwierzętach nie ma czegoś takiego jak „na pewno”. Są szanse, są predyspozycje, są metody pracy, ale nie ma pewności. Nigdy. Za to zawsze jest ryzyko. I takim ryzykiem nie wolno nikogo obarczać wbrew jego woli. Bo to nieludzkie i niehumanitarne – zarówno dla zwierzęcia jak i dla człowieka.

Tech. wet. Małgorzata Biegańska-Hendryk

4 odpowiedzi na “Kot to nie prezent”

Możliwość komentowania została wyłączona.