fbpx

Zatrucie lilią u kota

Lista roślin, które mogą zaszkodzić naszym kotom jest bardzo długa i nie każdy opiekun ma ją na co dzień w głowie. Reakcje kotów na poszczególne rośliny również są bardzo różne, dlatego też bywa tak, że ktoś nawet nie wie, że trzyma w domu coś, co potencjalnie może być dla zwierzaka groźne – bo przecież kot ma kontakt z rośliną, a nigdy nic złego się nie stało. Jednak niektóre kwiaty muszą w naszej głowie zajmować szczególne miejsce, jako te, które realnie mogą doprowadzić od śmierci zwierzaka. I właśnie takie są lilie.

Lilie to bardzo szeroka grupa – zdarza się, że potocznie zalicza się do nich nawet takie rośliny, które według systematyki botanicznej liliami nie są (jak np. konwalie, ang. lily of the valley, również groźne dla kotów). Jeśli jednak mamy wątpliwości czy dana roślina należy czy nie należy do rodziny lilii, dla bezpieczeństwa zwierzaka lepiej uznać, że tak i w razie kontaktu podjąć odpowiednie działania.

Toksyny
Mimo długich poszukiwań nie znalazłam jednoznacznej odpowiedzi na pytanie co konkretnie jest w liliach takie trujące. Niektóre źródła podają, że pojedyncza toksyna nie została określona, inne mówią o glikozydach i alkaloidach zawartych w roślinie, a  także o szczawianach obecnych m.in. w Skrzydłokwiacie i Kaliach, które również do „liliowatych” bywają zaliczane. Dość, że toksyczność lilii jest tak duża, iż informacje o tym pojawiają się w medycynie ludzkiej od wieków – szczególnie w kontekście zatruć u dzieci, osób starszych lub osłabionych. Współcześnie są nawet szpitale, w których obowiązuje zakaz wnoszenia roślin z rodziny lilii w ramach bukietów dla chorych. Już to powinno dać do myślenia.

Zagrożenia dla kotów
Dla kotów lilie są ogromnie niebezpieczne z kilku względów. Po pierwsze dlatego, że w tych roślinach toksyczne jest wszystko: płatki, pręciki, liście, łodygi, cebulki, korzenie a nawet charakterystyczny pyłek, osypujący się z mocno rozwiniętych kwiatów. Jednocześnie nie ma dokładnych danych o tym ile kot musi spożyć trucizny, by pojawiły się objawy, jednak portale ogrodnicze podają, że nawet 2-3 płatki mogą dać efekt w postaci ciężkiego zatrucia.

Po drugie zdradliwy jest sposób, w jaki zatrucie przebiega. Pierwsze objawy dotyczą zazwyczaj układu pokarmowego i występują krótko po spożyciu. One jednak mogą minąć i przy niefortunnym zbiegu okoliczności mogą zostać niezauważone przez opiekuna (jeśli np. nie ma nas wtedy w domu, a kot zwymiotuje za kanapą). Niestety, po tej pierwszej fazie, następuje druga, Lilie są bowiem silnie nefrotoksyczne i mogą doprowadzić do rozległych uszkodzeń nerek, a w przypadku ciężkiego zatrucia i braku pomocy weterynaryjnej – do śmierci kota.

Objawy zatrucia
Objawy ze strony przewodu pokarmowego zazwyczaj pojawiają się dość szybko, bo już w 1-4 godzinie od wprowadzenia toksyn do organizmu. Są to najczęściej:

  • ślinotok,
  • wymioty – które są o tyle korzystne, że mogą doprowadzić do zwrócenia przez zwierzę zjedzonych fragmentów rośliny,
  • biegunka,
  • posmutnienie,
  • brak apetytu,
  • bolesność jamy brzusznej.

Ta faza może utrzymywać się do 12 godzin po kontakcie z rośliną, a potem zanika. Nie oznacza to jednak, że problem minął, choć opiekun może odnieść takie wrażenie i uznać, że kot doświadczył jedynie przejściowych kłopotów żołądkowych i wszystko już jest dobrze. Wówczas jednak zatrucie przechodzi w 2 fazę, o wiele gorszą, bo dotyczącą nerek. Objawami rozwijającej się niewydolności nerek o podłożu toksycznym są m.in.:

  • polidypsja – czyli zwiększone pragnienie,
  • poliuria – czyli wzmożone oddawanie moczu, prowadzące aż do odwodnienia,
  • bezmocz – który jest już bezpośrednim świadectwem poważnego problemu z nerkami,
  • bolesność przy dotyku boków i brzucha kota – wywołana m.in. powiększeniem nerek,
  • silna osowiałość.

Jeśli istnieje podejrzenie uszkodzenia nerek należy jak najszybciej wykonać badanie biochemiczne krwi pod kątem parametrów nerkowych oraz badanie moczu z oceną osadu, aby ustalić jak rozległe są szkody.  Zagraniczne instrukcje mówią też o wykonaniu badania USG nerek, a nawet o biopsji. Bardzo ważna jest też jak najszybsza pomoc weterynaryjna, z którą nie można zwlekać, gdyż postępująca niewydolność nerek może doprowadzić do śmierci zwierzęcia.

Co robić?
Postępowanie w dużej mierze zależy od tego w jaki sposób doszło do zatrucia, a więc:

  • jeśli kot nie zjadł fragmentów rośliny, a jedynie zlizał pyłek lub zaczął rzuć liście lub kwiaty, jednak udało się je w całości usunąć z pyska, pierwszym krokiem jest podanie odpowiedniej dawki węgla aktywowanego, który od razu zacznie wchłaniać toksyny. Skuteczna dawka węgla jest niestety dość duża i wynosi 1-5 g/kg masy ciała kota (a więc w przypadku węgla w kapsułkach może być to nawet zawartość kilkunastu sztuk – w zależności od tego jakim węglem dysponujemy). Najlepiej wysypać zawartość odpowiedniej ilości kapsułek do miseczki, wymieszać z niewielką ilością wody robiąc pastę i podać ją kotu do pyska strzykawką. UWAGA! Podawanie węgla ma największą skuteczność w ciągu pierwszych 2 godzin od styczności z toksyną! 
  • jeśli kot połknął fragmenty rośliny i znajdują się one w żołądku, dobrze jest je jak najszybciej usunąć, wywołując wymioty. Nie należy w tym celu podawać kotom roztworu soli (który jeszcze bardziej  obciąży nerki), lecz najlepiej udać się do lecznicy weterynaryjnej, gdzie lekarz będzie mógł zastosować środki farmakologiczne (np. niewielką dawkę xylazyny, która u kotów wywołuje odruch wymiotny). Jeżeli natomiast nie ma możliwości szybkiego kontaktu z lecznicą można spróbować wywołać wymioty poprzez podanie kotu 3% wody utlenionej. Dawka wynosi w tym przypadku 3,3 ml/kg masy ciała zwierzęcia, a więc kot o masie 4 kg powinien przyjąć ok. 13 ml wody utlenionej. Część podręczników do pierwszej pomocy zaleca, by wodę utlenioną pomieszać ze zwykłą wodą w proporcji 1:2, aby ułatwić podawanie preparatu, to jednak znacząco zwiększa objętość środka. Wymioty powinny nastąpić dość szybko, zazwyczaj do 10 minut od podania doustnego.

Niezależnie od tego która z powyższych metod zostanie wdrożona, konieczny jest jak najszybszy kontakt z lekarzem weterynarii, który podejmie dalsze, niezbędne działania.

  • intensywna płynoterapia – jej celem jest jak najszybsze przepłukanie kociego organizmu, aby usunąć toksyczną substancję i osłabić postępujący proces. Takie działania mogą być konieczne nawet przez 72 godziny, dlatego w przypadku silnego zatrucia konieczne może się okazać pozostawienie kota w szpitalu, by lekarze mieli stały wgląd w jego stan.  Rokowania w takim przypadku są ostrożne, jednak jeśli działania zostały podjęte szybko, to istnieje szansa na powrót zwierzaka do zdrowia, choć cały proces może rozciągnąć się nawet na kilka tygodni. Jeżeli jednak pomoc nie przyjdzie na czas, wówczas koniec może być tragiczny.

Zatrucia liliami nigdy nie należy bagatelizować! Nawet jeśli nie mamy 100% pewności, że doszło do zjedzenia rośliny przez kota, a jedynie podejrzewamy, że taka sytuacja mogła mieć miejsce, i tak dobrze jest skontaktować się z lecznicą i podjąć działania. Lepiej w tym wypadku wszcząć fałszywy alarm, niż mieć na sumieniu zdrowie lub życie kociego przyjaciela!

Stefan i lilie – opis przypadku
Osobiście nie przepadam za liliami i staram się ich nie wprowadzać do domu, ponieważ uważam to za zbędne ryzyko. Ostatnio jednak zostałam obdarowana bukietem, który miał w sobie te kwiaty, a że nikt inny nie chciał ich „przejąć” uznałam, że zachowam wszystkie procedury bezpieczeństwa i mimo wszystko nacieszę się ich widokiem przez kilka dni. Bukiet został więc wniesiony do domu i od razu ustawiony w pomieszczeniu, z którego koty nie korzystają.  Stał tam kilka dni, jednak w końcu przekwitł, a pozostałości trzeba było usunąć – i to był właśnie moment krytyczny.

Podczas przenoszenia zwiędłych kwiatów z pralni do kubła na śmieci (odległość ok. 2,5 m) odpadł z nich pojedynczy liść. Zanim zdążyłam się po niego cofnąć Stefan chwycił go w zęby i zaczął „rzuć” (tak, ten kot to kamikadze…). Oczywiście wykonał ten manewr o godzinie 23.30.

Po przeanalizowaniu sytuacji i sprawdzeniu, że żadna część rośliny nie została przez niego połknięta podjęłam decyzję o podaniu pasty z węgla aktywowanego oraz rozpoczęciu prewencyjnej podskórnej płynoterapii. Stefan otrzymał więc odpowiednią kroplówkę, a następnie został poddany bardzo intensywnej obserwacji w kierunku ogólnego samopoczucia oraz pracy nerek. Dokładnie 4 godziny później kot odwiedził kuwetę, opróżniając pęcherz, co generalnie było dobrym objawem. Nie pojawiły się też żadne inne niepokojące elementy takie jak biegunka, wymioty czy ślinotok, brzuszek także pozostawał miękki i niebolesny. Kocur spokojnie przespał noc, patrząc na mnie jak na nienormalną, przewrażliwioną wariatkę w tych chwilach, gdy budziłam go, by sprawdzić stan organizmu.

Oczywiście rano udaliśmy się do lecznicy na kontrolę, która na szczęście nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Mimo to przez kolejnych kilka dni Stefan znajdował się pod moim stałym „monitoringiem”, by upewnić się, że nerki nadal dobrze pracują. Skończyło się więc na strachu.

Trudno mi powiedzieć, co zaważyło na tym, że na historia skończyła się dobrze: to, że liść był stary, moja szybka reakcja czy ogólny stan organizmu Stefana. Tak czy inaczej ważne, że się udało i kocur jest cały i zdrowy. Ja natomiast solennie obiecuję JUŻ NIGDY nie wnosić do domu żadnej lilii. Okazuje się bowiem, że mimo mojej świadomości zagrożenia i najszczerszych prób uchronienia przed nim moich zwierząt do zdarzenia losowego może dojść zawsze. Nie zamierzam więc więcej prowokować takiej sytuacji, do czego i Was zachęcam.

Tech. wet. Małgorzata Biegańska-Hendryk

Źródła do artykułu:

5 odpowiedzi na “Zatrucie lilią u kota”

  1. Uwielbiam czytać Pani teksty. Cenię je za merytorykę, łatwość przekazywania wiedzy oraz podparcie własnym doświadczeniem.

    Nawiązując do roślin szkodliwych dla kotów- ja również teraz bardzo uważam na to co wnoszę do domu. Moja babcia sprezentowała mi kilka miesięcy temu piękny skrzydłokwiat, na nowe mieszkanie:) . Jako początkujący „ogrodnik” nie wiedziałam, że to bardzo niebezpieczna roślina. Nawet nie pomyślałam by to sprawdzić. Moje koty do tej pory nie okazywały zainteresowania zielsku, które hodowałam w kuchni. Któregoś dnia zauważyłam, że moja kotka siedzi przy nowym gościu i skubie listki. Po szybkim przewertowaniu internetu poznałam jak duże niebezpieczeństwo niesie ze sobą posiadanie skrzydłokwiatów. Jako, że to był prezent od mojej Kochanej Babci- nie chciałam go wyrzucać.. Wiedziałam, że nie ma mowy aby został z nami w domu -dlatego cieszy oko w pracy, gdzie nie skusi się na niego żaden kot. Same superlatywy- jest piękny, oczyszcza powietrze i zazdroszczą mi go koleżanki 😀

    Natomiast co najważniejsze -moja kotka ma się dobrze.
    Badania nie wykazały żadnych nieprawidłowości- mój kot ma zdrowie jak koń i w dalszym ciągu 9 żyć 🙂

    1. Cieszę się, że wszystko tak dobrze się skończyło. Też kiedyś miałam skrzydłokwiaty, jeszcze w rodzinnym domu, ale na szczęście koty nie wykazywały żadnego zainteresowania (również nie wiedzieliśmy, że to toksyczna roślina). Obecnie mam w domu dwa beniaminy i aloes – teoretycznie również toksyczne, jednak u moich zwierząt nie wywołują żadnej reakcji (fakt, że nie są też intensywnie obgryzane, ale czasem jakieś skubnięcie się zdarzy). Trzymam natomiast zazwyczaj bazylię lub oregano, a w sezonie także lawendę, które udostępniam kotom i tu zainteresowanie bywa spore. No i oczywiście trawę, ale przy niej jest problem z żywotnością uprawy…
      Pomysł z wyniesieniem rośliny do pracy świetny 🙂 Ja niestety pracuję w domu, więc nie mam tej alternatywy. Ale zdarzało mi się już przenosić niektóre kwiaty do domów bez zwierząt – odwiedzam je gdy bywam u znajomych 🙂
      Pozdrawiam

Możliwość komentowania została wyłączona.