fbpx

Czy każdy kot potrzebuje „wolności”?

Jak koci internet długi i szeroki trwa odwieczny spór pomiędzy opiekunami, którzy wypuszczają swoje koty a tymi, których zwierzęta spędzają życie w domu. Argumentów po obu stronach jest mnóstwo – od bardzo racjonalnych i merytorycznych, przez naukowe aż po skrajnie emocjonalne. Ja zaliczam się do grupy, która wypuszczaniu bez dozoru jest zdecydowanie przeciwna, jednak nie o tym ma być ten tekst (obiecuję poświęcić kiedyś osobny wpis tylko temu zagadnieniu). Dziś chciałabym zatrzymać się chwilę nad tym jak to jest z tą kocią potrzebą „wolności”… 

O tym, że koty „chadzają własnymi drogami” opowie Wam prawdopodobnie co drugi przedszkolak, bo już na tym etapie wczesnej edukacji niejedna bajka pokazuje kota jako zwierzę niezależne i spędzające sporo czasu na załatwianiu czegoś, co można by oględnie nazwać „własnymi sprawami”. Dla osób opiekujących się kotami wychodzącymi jest to normalne, że zwierzak znika im z oczu i przez kilka godzin, a nie rzadko także dni nie ma go w domu. Co wtedy robi? Cóż, niewielu w to wnika, ale z pewnością nie narzeka na nudę. I nie piszę tego z sarkazmem czy złośliwością, choć oczywiście cierpnie mi skóra na karku, gdy pomyślę o tych wszystkich zagrożeniach, na które narażony jest zwierzak w tym czasie. Fakty jednak są nieubłagane – koty żyjące na zewnątrz według różnorodnych badań mają emocjonujące życie. Krótkie. Ale pełne wrażeń.

Tak, kot jest eksploratorem. Są opracowania mówiące o tym, że niekastrowany kocur potrafi patrolować teren o powierzchni nawet 100 hektarów! Obejście takiego „rewiru” zajmuje mu nawet 3 tygodnie, ale tak, zdarzają się takie przypadki. Innym dowodem na kocią potrzebę wędrówki są badania przeprowadzone w Wielkiej Brytanii, gdzie przez 24 godziny monitorowano aktywność 50 wychodzących kotów. Sami opiekunowie nieraz byli zdziwieni tym dokąd wiodły szlaki ich kotów, które przecież miały jedynie odwiedzać sąsiednie posesje (więcej na ten temat można przeczytać tutaj).

Wydawać by się mogło, że każdy kot ma taką naturę włóczęgi, a zwiedzanie i eksploracja będą wymarzonymi rozrywkami. Otóż niekoniecznie. Szanowni Państwo – poznajcie Kicię:

Kicia (imię robocze, bo lepszego nie mam) wprowadziła się do piwnicy w oficynie mojego budynku w centrum miasta na początku lata 2017. Osobiście zadbałam wówczas o jej kastrację i opiekowałam się nią przez tydzień po zabiegu. W tym krótkim czasie Kicia na wszystkie możliwe sposoby pokazała mi, że nie jest zainteresowana kontaktami z ludźmi. Tak więc, nie naciskając, wypuściłam ją na podwórko gdy tylko doszła do siebie. Byłam pewna, że ucieknie w popłochu i nigdy więcej jej nie zobaczę. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Kicia została…

Wprowadziła się do przeciwległej piwnicy i tam zamieszkała na dobre (na szczęście, bo z powodu zmniejszającej się liczby kotów miejskich podwórko pierwszy raz od lat zaczęły odwiedzać szczury, które po pojawieniu się tej czarnej lokatorki natychmiast zniknęły). Kotką szybko zainteresowali się sąsiedzi i to w pozytywnym znaczeniu – pojawiły się miseczki z wodą i jedzeniem a okienko w zasiedlonej przez nią piwnicy uchylono na stałe. Gdy nadeszły chłodniejsze dni i jesienne deszcze powstał niewielki daszek, pod którym wystawiane jest jedzenie (codziennie świeże). Kicia zaczęła wieść sobie spokojny żywot zaopiekowanego kota miejskiego.

Wydawałoby się zatem, że to doskonałe warunki do prowadzenia szerokiej eksploracji okolicznych terenów. Że skoro kot mieszka w miejscu pozwalającym mu na swobodne poruszanie się, to powinien biegać, polować, zwiedzać, patrolować. Nic bardziej mylnego. Kicię interesują obecnie dwie kwestie: opróżnienie misek i wyspanie się na miękkiej poduszce, nagrzanej przez słońce. Jest jak Bonifacy z bajki mojego dzieciństwa: ciepły zapiecek to wszystko, czego jej trzeba. Nie interesują ją spacery, wycieczki czy przechadzki. Jeśli gdzieś się rusza to tylko w nocy – a i to niechętnie, co wiem od dokarmiających ją osób, bo Kicia przy misce melduje się zaraz po nałożeniu pokarmu, nawet jeśli jest to o późnej porze. Czy ktoś jej broni kociego „chadzania własnymi drogami”? Absolutnie nie! Ma do tego wszelkie dostępne warunki. A jednak tego nie robi Czemu? Bo nie każdemu kotu jest to potrzebne.

Historia Kici to dla mnie dowód na to, że nie można mierzyć zwierząt jedną miarą. Że wmawianie komuś na siłę „Twój kot jest nieszczęśliwy bo go nie wypuszczasz” jest co najmniej poważnym nadużyciem. Bo co, jeśli ten pozornie nieszczęśliwy kot, jest właśnie taki jak Kicia? I ma w nosie cudze teorie o kociej „potrzebie wolności”?  Co jeśli w domu czuje się bezpiecznie i pewnie? Co jeżeli towarzystwo ludzkiej rodziny zaspokaja jego społeczne potrzeby? Nie każdy kot musi wychodzić! Zwłaszcza, jeśli dorastał w domu i nie ma pojęcia o tym, co może go spotkać za progiem (tak dobrego, jak i złego). To coś, nad czym, w moim odczuciu, warto się zastanowić i to poważnie.

PS. Mam nadzieję, że Kicia kiedyś oswoi się na tyle, by zostać kotem domowym z wyboru. A do tego momentu ma najlepszą opiekę, jaką można jej w tym miejskim zakątku zapewnić.

Tech. wet. Małgorzata Biegańska-Hendryk

7 odpowiedzi na “Czy każdy kot potrzebuje „wolności”?”

  1. Dokładnie takiego samego jestem zdania, że nie można ludziom wmawiać, iż kot niewypuszczany to kot nieszczęśliwy. Mam kota domowego, który nawet nie próbuje wymknąć się na klatkę schodową, gdy wchodzę do mieszkania obładowana torbami, tylko kładzie się na boku i czeka na pieszczoty 😉
    Świetny tekst i mam nadzieję, że wiele osób go przeczyta! Też chyba coś kiedyś skrobnę na ten temat 🙂

  2. Przez jedenaście lat żyła w naszym domu kotka niewychodząca . Dzieci próbowały wynosić ja przed blok żeby pobiegała na świeżym powietrzu , zapoznała się z innymi kotkami . Kupiliśmy szeleczki i smyczkę i wyprowadzaliśmy naszą koteczkę ale trzeba ją bylo daleko wynosić bo pod blokiem natychmiast zawracała, rzucała się na drzwi wejściowe i tak wisiała na nich aż ktoś otworzył drzwi a następnie biegła na pierwsze piętro pod swoje drzwi z prędkością światła. Na sam widok szeleczek i smyczki chowała się po katach więc daliśmy spokój . Jak przeprowadziliśmy się do domku z ogrodem na spokojnym niedużym osiedlu to wychodziła na dwór ale po pół roku przeziębiła jedyną nerke jaką posiadała , wdała się infekcja i naszej ukochanej koteczki nie dało się uratować, odeszła mając 11 lat. Teraz mamy drugą kotkę która ( zwłaszcza latem ) spędza całe dnie na dworze. Trzyma się zawsze blisko osiedla, odwiedza sasiednie posesje, ma mnóstwo koleżanek i kolegów i nie da się jej utrzymać w domu. Domaga się wypuszczenia między 4:00 a 5: 30 rano i trzeba wstać i ją nakarmić i wypuścić . Tak ze nie ma reguły. Po prostu trzeba się dostosować do wymagań kotka.

    1. Gdybym ja dostosowywała się do wymagań moich kotów to żywiłabym je najgorszą karmą (bo taką lubią) i patrzyła jak przynajmniej jeden z nich biega radośnie po jezdni przed kamienicą. Nie chodzi o to by się „dostosować” tylko żeby mądrze dbać…

  3. Mój Klapuś chce wychodzić to ja osobiście z nim wychodzę ma założone szorki i jest pod moja kontrola w dodatku jest zaczipowany ,a poza tym gdy go zawołam to od razu przychodzi do mnie zawsze jest w zasięgu mojego wzroku gdy widzę niebezpieczeństwo w postaci psa czy roweru(Klapuś bardzo się boi roweru widocznie w swojej nie znanej mi przeszłości doznał coś złego od rowerzysty i jego pojazdu)wowcza biorę go na smyczkę ot tak sobie spacerujemy w duecie koci ludzkim co na moim osiedlu ikgog nie dziwi,gdyz rownież moja znajoma też wychodzi na spacery ze swoimi kotkami.

Możliwość komentowania została wyłączona.